To była jedna z najbardziej agresywnych kampanii wyborczych w historii USA. Kandydaci nie wykorzystali żadnej okazji, by wbić oponentowi szpilę. Nie brakowało dramatycznych zwrotów akcji. Zwolennicy jednej i drugiej strony prześcigali się w tworzeniu memów, clipów i obszernych analiz. Donald Trump wygrał, jak przewidywali bukmacherzy. Nie tylko zdobył więcej głosów elektorskich, ale i po raz pierwszy od dekad kandydat Republikanów okazał się po prostu bardziej popularny i zagłosowało na niego kilka milionów wyborców więcej. A Kamala Harris? Nie przemówiła od razu. Szok i niedowierzanie? Gniew? Poczucie niesprawiedliwości? Cóż, taki urok demokracji. Wiele osób zadaje sobie pytanie, dlaczego Kamala poniosła tak sromotną klęskę. No właśnie – dlaczego?
Joe Biden – sojusznik (nie)doskonały
To nie Kamala Harris, ale Joe Biden stanął do walki z Donaldem Trumpem. I co się stało? Podczas debaty 27 czerwca zaprezentował się od najgorszej strony. Zdezorientowany, osłabiony, z ewidentnymi zaburzeniami poznawczymi. Demokraci mieli problem – wystawili kandydata, który sam się skazywał na klęskę, a w dodatku nie zamierzał ustąpić. W końcu go przyciśnięto i jego miejsce w wyścigu zajęła wiceprezydent Kamala Harris. Musiała po Bidenie posprzątać. Jej głównym zadaniem było podkreślenie, że będzie lepsza, sprawniejsza i bardziej kompetentna niż Joe Biden. Tymczasem zaczęło się od tego, że pod adresem Harris padały oskarżenia o ukrywanie stanu zdrowia Bidena i nieudolne tuszowanie jego licznych gaf. Biden oficjalnie poparł swoją zastępczynię, ale chyba tylko oficjalnie. Nie ułatwiał Kamali życia – nieraz wbijał jej szpilki, ale i zdarzały mu się poważniejsze pomyłki. Gdy porównał wyborców Trumpa do „śmieci” – Trump błyskotliwie to wykorzystał, a Harris miała kłopot.
Niby blisko, a jednak daleko
Kamala Harris przez większość kadencji, czyli 3,5 roku, pozostawała osobą znaną Amerykanom głównie z memów i satyrycznych parodii. Programy jak „Saturday Night Live” przedstawiały ją jako nieco arogancką i niepoważną, zaglądającą do kieliszka. Nawet gdy scenarzyści „SNL” próbowali odczarować jej wizerunek w trakcie kampanii, nie przyniosło to zamierzonego efektu. Harris była mało wyrazista, udzielała znacznie mniej wywiadów niż jej przeciwnik, rzadko prezentowała swoje plany i pomysły. Gdy podczas nielicznych rozmów z dziennikarzami słyszała proste pytania jak: „Co zrobi pani inaczej niż Joe Biden?”, nie potrafiła odpowiedzieć.
Jej kampania wyglądała na chaotyczną, a sama Harris – na zagubioną. Z czasem stało się irytujące to, że zamiast reklamować siebie, częściej atakowała Trumpa. Wyspecjalizowała się w lekceważeniu niektórych grup i wyśmiewaniu oponentów. Ile razy Kamala podkreślała, że „wywodzi się z klasy średniej”? Trudno zliczyć. Ten wstęp do wypowiedzi to już klasyka. Jednak przemawianie do Amerykanów z middle class nie wychodziło dobrze – widoczny był brak zrozumienia codziennych problemów i wyzwań. Paradoksalnie Trump, od zawsze majętny, wykazał się lepszym zrozumieniem tych kwestii, a przynajmniej nauczył się sprawiać takie wrażenie.
No i zasadniczy problem – nieumiejętność wsłuchiwania się w głos społeczeństwa. Podczas gdy dla Amerykanów priorytetem były kwestie gospodarki i bezpieczeństwa, Kamala Harris stawiała na sprawę aborcji, która owszem, dla wielu jest istotna, ale w tej chwili nie najistotniejsza.
Rebranding
Próba rebrandingu Harris z wyśmiewanej, nielubianej wiceprezydent w „kandydatkę radości” była zabiegiem odważnym, choć ryzykownym. Sztab Harris dwoił się i troił, by w niepoważnej, chichoczącej w nieodpowiednich momentach kandydatce dostrzeżono osobisty i młodzieńczy entuzjazm. Niektórzy wyczuwali tu desperację, ale młodzi wyborcy to kupili. Mimo wszystko Harris nadal bardziej przypominała roztrzepaną wiceprezydent niż godną zaufania liderkę, która wyprowadzi kraj z kryzysu.
Tim Walz – niezbyt „cool”
Zastanawiano się, kogo kandydatka Demokratów wybierze (lub kto zostanie dla niej wybrany) jako partner w wyścigu, czyli potencjalny wiceprezydent. Typowano szalenie popularnego gubernatora Pensylwanii Josha Shapiro, ale wybór padł na kogo innego. Zarówno Harris, jak i jej sztab mieli nadzieję, że gubernator Minnesoty, Tim Walz, przyciągnie nowych wyborców. Ona miała być „cool aunt” („fajną ciotką”), a on „cool dad” („fajnym tatą”). Początkowo entuzjastycznie przyjęty, Walz szybko okazał się kandydatem słabym. Debata z JD Vance’em obnażyła jego skłonność do mijania się z prawdą i brak pewności siebie. Nie pomogły też pojawiające się na początku kampanii agresywne komentarze o „dziwności” przeciwników – Donalda Trumpa, JD Vance’a oraz ich zwolenników. Bardziej przypominało to retorykę skłóconych licealistów niż poważną politykę.
Za bardzo na lewo
Podczas kampanii często wytykano Harris brak kompetencji, szczególnie w kwestiach takich jak kryzys graniczny, wpuszczenie do kraju nielegalnych imigrantów. Wielokrotnie była krytykowana za bierną postawę tam, gdzie konieczne było zdecydowane działanie i odwrotnie – nadgorliwość tam, gdzie było to bezzasadne. Mało tego, w oczach wielu amerykańskich wyborców kandydatka Demokratów jeszcze bardziej sympatyzowała z lewicą niż Bernie Sanders, a to już wydawało się niebezpiecznie skrajne. Jak wskazywały sondaże, większa zachowawczość i znalezienie złotego środka mogłoby jej pomóc. Sztab Donalda Trumpa, a zwłaszcza JD Vance w swoich przemówieniach zwracał uwagę na niebezpieczeństwa czychające w liberalnym światopoglądzie oponentki. Wszystko razem sprawiło, że Harris stała się symbolem administracyjnej niekompetencji i skrajnej lewicy. Trudno przekuć to w atut.
„Nie o to walczyliśmy”
Kamala Harris w końcu przemówiła do swoich wyborców, łącząc się z nimi w powszechnym rozgoryczeniu. Jej porażka była spektakularna, ale wyczekiwane przemówienie, napisane przez najlepszych spin doktorów, miało więcej klasy i było lepiej przemyślane niż cała kampania. Czy Kamala miałaby większe szanse na wygraną, mając więcej czasu na walkę? Zdania są podzielone. Skłonność do autokompromitacji i cały szereg politycznych słabości zniechęciły wielu Amerykanów.
Partia Demokratyczna, jeśli liczy na odbicie Białego Domu za cztery lata, ma twardy orzech do zgryzienia. Demokraci muszą na nowo przemyśleć swoją strategię i znaleźć sposób, aby odzyskać zaufanie umiarkowanych wyborców, szczególnie klasy średniej i tych demokratów, mają dystans do zbyt lewicowych haseł partii i polityków o rewolucyjnych zapędach. Czy znajdzie się odpowiedni kandydat?
Autor: Magda Kosińska-Król