Traf chce, że ostatnio od czasu do czasu przekraczam granicę polsko-niemiecką. Ostatnio pociągiem międzynarodowym. Niemieckie kontrole graniczne? Nie widziałem ANI JEDNEJ. Mundurowi spacerowali po peronie. Ziewali. Ospałym wzrokiem wodzą po wagonach. Niczego nie sprawdzają. Niczego nie kontrolują. Co najwyżej poprawiają paski na wypukłych brzuchach.
Ani widu, ani słychu
Cała dyskusja o uszczelnianiu granicy na Odrze i Nysie w odpowiedzi na rzekome niemieckie superkontrole jest jakąś cyfrową farsą.
Nowy kryzys migracyjny? Jestem na granicy. Rozglądam się dokoła. I kolejny raz widzę tylko ziewanie mundurowych. Jeśli w ogóle się pojawią.
„Na szczęście” zaglądam do mediów społecznościowych. Tam emocje sięgają zenitu. Kryzys na granicy za chwilę osiągnie rozmiary apokaliptyczne. Nielegalni imigranci przerzucani są przecież masowo do Polski. Tak być nie może! Czas pokazać Niemcom, gdzie jest ich miejsce!
Wniosek jest prosty. Aby się naprawdę nadąć politycznie, najlepiej nie odrywać się od ekranu. A jeśli już popełni się ten błąd, to najlepiej nie wierzyć własnym oczom.
Z wojną w tle
W czas wojny trudno oprzeć się wrażeniu, że to rodzaj manipulacji. Kilkanaście dni temu w Oxfordzie przedstawiono raport o tym, jak współcześnie działa rosyjska propaganda i służby specjalne. Otóż okazuje się, że w przypadku kraju takiego, jak Polska nikt w ogóle nie zabiega o poparcie dla Rosji.
Aż tak głupi ludzie Putina nie są, żeby nie wiedzieć, że nad Wisłą to nie przejdzie. Zamiast tego wybierają inną strategię: sianie niezgody. Na przykład podczas ostatnich wyborów prezydenckich w Polsce na całego pracowała cyfrowa dezinformacja. Chciano wbić klin pomiędzy Polakami a Ukraińcami.
Trudno nie zauważyć, że do pewnego stopnia się to udało. A zatem dezinformacja rosyjska wydaje się w naszym kraju działać. Nie szuka się zwolenników, tylko jątrzy i polaryzuje. Jako że to pada na podatny grunt, działalność agenturalna okazuje się dziecinnie łatwa. Nigdy dość pamiętania o karierze agenta – sędziego Szmydta jako o przykładzie wykorzystania polaryzacji polskiej przez obce służby.
To właśnie przypomina się, gdy widać, jak idiotycznie rozkręca się spór o zachodnią granicę. Podobno od października 2023 r. obowiązują kontrole wprowadzone przez Niemcy, aby powstrzymać nielegalną migrację. Kupa śmiechu. Znów niech ktoś pojedzie na granicę, zobaczy, jak się rzeczy mają w praktyce. Podobnie jak w Warszawie, tak w Berlinie – cały ten spór toczy się raczej na potrzeby mediów i politycznej polaryzacji, ale nie tego, żeby cokolwiek załatwić.
Obrona zachodniej granicy
Z pojedynczych incydentów robi się tym większą sprawę, że realnie prawie NIC na granicy polsko-niemieckiej się nie dzieje. Gdyby nawet kogoś do Polski przerzucono, to powrót do Niemiec po pięciu minutach byłby śmiesznie łatwy. To cyrk. Natomiast przed ekranami w innych miejscach ludzie się podniecają na serio.
Jedni się boją, inni zbijają polityczny kapitał. Jeszcze inni mają tzw. bekę. A algorytmy pracują. Amerykanie REALNIE zarabiają na mediach społecznościowych. Rosjanie dorzucają pewnie swoje trzy grosze – bo przecież oni REALNIE prowadzą wojnę.
Jako że po przegranych wyborach rząd Donalda Tuska ewidentnie osłabł, politycy PiS biją w niego jak w bęben. Patrole obywatelskie pojawiły się nie dla rozwiązywania problemów na granicy, ale dla zdobycia władzy w Warszawie. I kto wie, może uda im się pchnąć sprawy w stronę przyśpieszonych wyborów parlamentarnych. Ewidentnie w PiS oraz Konfederacji taki plan jest rozważany.
Dokładnie z tego samego powodu, czyli własnej słabości, rząd Tuska będzie musiał podejmować pewne działania. Właśnie dlatego z pompą ogłosił wprowadzenie kontroli po polskiej stronie. Słowa ministra Sikorskiego przecierają szlaki w rozwiązywaniu problemu, którego nie ma. Ale dla walki o władzę, która rzeczywiście ma miejsce.
Jarosław Kuisz