Nawet najbardziej uporządkowany pontyfikat nie może być oderwany od świata, który coraz szybciej traci orientację w obliczu zmian, których doniosłości trudno porównywać z czymkolwiek innym. I już wybór imienia – Leon XIV – mówi wiele. Poprzedni papież o tym imieniu najbardziej znany jest bowiem z tego, że uporządkował świat w obliczu XIX-wiecznego konfliktu między kapitałem a pracą.
Robert Prevost wybrał takie papieskie imię nie bez powodu
Może dlatego dla wielu wybór imienia kard. Roberta Prevosta od razu przywołuje echa czasów papiestwa sprzed Soboru Watykańskiego II, kiedy papieże nosili imiona silnych pasterzy Kościoła. W samym tym geście widać zamiłowanie do tradycji, do ciągłości, do jasnych konturów. Żaden wybór papieskiego imienia przecież nie jest wyborem przypadkowym.
Nowy papież już w pierwszych dniach urzędowania dał się poznać jako człowiek stonowany, rzeczowy, niechętny kamerom, ale wyczulony na sens słów. Jego pierwsze wystąpienia były krótkie, zwarte, pozbawione retorycznego polotu, ale wyraźnie nacechowane pragnieniem jasności.
Papież Leon XIV zmieni Kościół? Pontyfikat bardziej przewidywalny
Nie sposób nie zauważyć, że Leon XIV, zanim został papieżem, był typem „człowieka kurii”: zaufanego, skutecznego, ale niekoniecznie medialnego. Jako prefekt jednej z ważnych dykasterii, watykańskich ministerstw, zasłynął jako sprawny administrator i człowiek dialogu opartego na doktrynie, nie na emocjach. Nie porywał tłumów, ale zyskiwał szacunek elit teologicznych i duszpasterskich.
Na konferencjach prasowych wypowiadał się zaś w sposób stonowany i uporządkowany. Wszystko wskazuje na to, że jego pontyfikat będzie w dużej mierze próbą „porządkowania” pozostawionego mu dziedzictwa, przynajmniej na początku.
Możemy się spodziewać reformy reform, prób dogłębnego zrozumienia tego, co przyniósł Synod o synodalności, a także delikatnego, ale stanowczego zamykania tematów, które zdaniem wielu hierarchów zostały zbyt mocno otwarte. To wiedzieliśmy od początku, słysząc, że na konklawe 2025 roku wygrał kandydat środka.
Leon XIV prawdopodobnie będzie papieżem bardziej „katolickim” niż „globalnym” w sensie doktrynalnym i kulturowym. Jego gesty, decyzje i dokumenty będą zapewne zrozumiałe dla tych, którzy od lat trzymali się tradycyjnej liturgii, nauki moralnej i tożsamości Kościoła. Ale nie należy się spodziewać zwrotu o 180 stopni.
Ten papież nie chce rewolucji ani kontrrewolucji. Chce ładu, czego świadkiem choćby zawieszenie decyzji personalnych na samym początku tego pontyfikatu. W końcu Kuria Rzymska funkcjonuje tak, jak funkcjonowała, nie ma nowych wielkich nominacji, a funkcję sekretarza stanu pełni ten sam krad. Pietro Parolin, który rządził watykańską administracją w czasach papieża Franciszka.
Napięcia w Kościele i poza nim. Wyzwania nowego papieża
Źródło zmian i nieprzewidywalności leżeć może jednak na zewnątrz. Nie w samym papieżu – bo on sam jest człowiekiem porządku – lecz w rzeczywistości, która ten porządek stale podważa. Nowe konflikty, migracje, kolejne fale sekularyzmu, upadek autorytetów, przyspieszająca cyfryzacja życia, sztuczna inteligencja i postępująca atomizacja społeczeństw, to tylko niektóre z wyzwań, z którymi Leon XIV będzie musiał się zmierzyć. I to one właśnie będą prawdopodobnie wymuszać decyzje na nowym przywódcy Kościoła.
Do tego dochodzą napięcia wewnątrz Kościoła: między progresistami a konserwatystami, między Kościołem globalnego Południa a Północą, między „Kościołem słuchającym” a „Kościołem nauczającym”.
Nawet jeśli Leon XIV chciałby poprowadzić Kościół na spokojne wody, trudno o spokój, gdy łódź kołyszą fale ideologii, ekonomii i wojen kulturowych. On sam zaś, jako Amerykanin, dobrze sobie zdaje sprawę z ich wagi. Stany Zjednoczone są w końcu w epicentrum tych zmian.
Nieprzewidywalność tego pontyfikatu nie będzie więc skutkiem ekscentrycznych decyzji papieża, czy jego południowej kultury, jak to bywało u jego poprzednika. Mogą być raczej wynikiem braku stabilności w świecie. Można przewidzieć, że papież Leon XIV będzie dążył do tego, by Kościół był „latarnią” mocno osadzoną, niezależną od prądów, dającą jednak światło wszystkim tym, którzy wypatrywać będą moralnego kompasu w niespokojnym i zmiennym świecie.
Ale każda latarnia potrzebuje solidnych fundamentów i tu może się okazać, że Leon XIV stanie się nie tylko administratorem dziedzictwa, ale też jego nowym architektem.
Papież ciszy, ale nie ciszy medialnej
Jeśli Franciszek był papieżem gestu, Leon XIV może być papieżem milczenia. Ale to nie znaczy, że będzie nieobecny. Wręcz przeciwnie, może się okazać, że jego milczenie stanie się bardziej wymowne niż niejedna konferencja prasowa, tak jak brak informacji o pierwszych pielgrzymkach wskazuje na jego znacznie silniejsze zakorzenienie w Watykanie niż misjonarski zew.
Może właśnie tamto jego misyjne doświadczenie w Chile przekonuje nowego papieża, że świat – niezależnie od szerokości geograficznej – potrzebuje dziś figur wyciszonych, ale zdecydowanych, trwających na swoich pozycjach nawet, jeśli tektonika świata zmienia się gwałtownie.
Jeśli nowy papież zdoła stać się takim pasterzem, nie tyle szukającym światła reflektorów, ale skupionym na słowie, liturgii i wspólnocie, tak pokazuje się już teraz, jego pontyfikat może być jednym z najbardziej znaczących w najnowszej historii Kościoła.
Nie wiemy bowiem jeszcze, czy Leon XIV odwiedzi kraje peryferyjne, jak czynił to Franciszek, czy może raczej skoncentruje się na Europie, gdzie Kościół od dekad szuka nowego języka. Nie wiemy też, jakie będą jego decyzje personalne: kto zostanie prefektem ważnych dykasterii, czy powoła kobiety na kluczowe stanowiska, czy rozpocznie konsystorz z kardynałami z regionów do tej pory marginalizowanych, czy i kiedy zmieni dotychczasowego sekretarza stanu.
Wiemy jednak jedno: pontyfikat Leona XIV będzie bardziej przewidywalny niż jego poprzednik, bo papież sam zdaje się tego chcieć. Ale nie będzie nudny przede wszystkim dlatego, że świat nie daje dziś papieżowi spokoju. W tym napięciu między spokojem a chaosem, tradycją a nowoczesnością, Kościół po raz kolejny staje na progu nowego rozdziału. A Leon XIV może się okazać nie tyle papieżem przejściowym, lecz kluczowym ogniwem między pontyfikatem wielkich gestów a nową erą Kościoła cichego, ale potężnego jak nigdy wcześniej.