„Cała dyskusja o uszczelnianiu granicy na Odrze i Nysie w odpowiedzi na rzekome niemieckie superkontrole jest jakąś cyfrową farsą” – napisał w Interii Jarosław Kuisz. Sugerował przy okazji, że problem powstał i żyje wyłącznie w mediach społecznościowych jako paliwo dla rytualnej politycznej nawalanki – czyli ataków na osłabionego premiera Tuska w przededniu następnych wyborów.
Nie zgadzam się fundamentalnie. Ani dyskusja o tym, co się dzieje na naszej zachodniej granicy nie jest „cyfrową farsą”. Ani superkontrole nie są „rzekome”. Przeciwnie. Wszystko tu jest realne. Wręcz superrealne.
Wyliczmy wszystkie te realności, bo jest ich sporo. Realne są problemy z przepychaniem migrantów na polską stronę przez niemiecką policję, o których polskie media donoszą już od ponad roku. Realne było wielomiesięczne bagatelizowanie tej sprawy przez rząd Donalda Tuska.
Realne było zamiatanie tej sprawy pod dywan w okresie wyborczym. Realna była absolutna bierność (albo nieudolność) uśmiechniętego gabinetu w temacie paktu migracyjnego, który już wkrótce (rok 2026) postawi nas wobec sytuacji „albo przyjmujemy migrantów albo płacimy słone kary”.
Realne jest to, że w czasie zakończonej właśnie polskiej prezydencji w UE Warszawa nie przedstawiła w sprawie migracji żadnego pomysłu na rozwiązanie tego problemu – chciałoby się spytać, gdzie jest ta rzekoma unijna kompetencja premiera Tuska, którego w Europie miał nie ograć nikt?
W obliczu tej mieszanki bierności oraz politycznego pięknoduchostwa polskiego rządu realną reakcją stało się powołanie przez opozycyjnych aktywistów Ruchu Obrony Granic. Oddolnej organizacji (o obliczu prawicowym, a cóż to zmienia?), która ma na celu patrolowanie granicy na podobnej zasadzie na jakiej w wielu krajach zachodnich działają przeróżne patrole sąsiedzkie (bynajmniej nie tylko prawicowe) wyrastające wszędzie tam, gdzie mieszkańcy nie są zadowoleni z bierności państwa w interesującej ich sprawie. Realna jest wreszcie zapowiedź przywrócenia kontroli na granicy z Niemcami. Złożona przez premiera dopiero pod wpływem tych wszystkich realnych zdarzeń, które wymieniłem. Co tylko dowodzi ich realności, bo czemuż by miał rząd tak nerwowo reagować na coś nierealnego?
Kuisz (pozdrawiam) pisze, że często przekracza granicę polsko-niemiecką i że z okien ekspresu Warszawa-Berlin nie dostrzegł problemu. Dziwne. Pociąg z Warszawy odjeżdża do Berlina sześć razy dziennie. Podróż trwa jakieś 5 i pół godziny. W końcu jednak człowiek do tego Berlina dojeżdża. A jeśli się do Berlina jeździ – a Jarek pisze, że jeździ regularnie – to przy nieprzesadnie nawet otwartych oczach i uszach zauważyć można kilka rzeczy.
Pierwsza jest taka, że od wielu wielu miesięcy temat migracji zajmuje w niemieckich mediach i niemieckiej polityce super wielką rolę. To już nie są te czasy, gdy zamiatało się takie rzeczy u Niemców pod dywan. A jak ktoś się wychylił – jak kiedyś socjalista z Berlina Thilo Sarrzin – to media głównego nurtu spuszczały mu ostry łomot. To długoletnie zagadywanie skutków masowej migracji wybuchło niemieckiemu establishmentowi w nos. Jako pierwszy doświadczył tego rząd Olafa Scholza, który – głównie z powodu migracji – przegrał sromotnie wybory roku 2025. Skąd wiem, że migracja odegrała kluczową rolę? Odsyłam do analiz tego, co dla wyborców takiej na przykład AfD (plus 10,4 pp. poparcia) było najważniejszym tematem tych wyborów.
Czy to też jest cyfrowa farsa prosto z mediów społecznościowych?
Po lutowych wyborach do Bundestagu absolutnie kluczową inicjatywą nowego rządu Friedricha Merza stało się zmniejszenie migracji. Najlepiej poświadczone spadkiem wniosków azylowych. Ale jak to zrobić? Ano trzeba tych wszystkich potencjalnych azylantów przepchnąć byle dalej. Czyli za granicę. W tym celu Niemcy już od 1 marca wzmocniły kontrole na granicach. Oraz – a to jeszcze lepiej – kontrole lotne czasem w znacznym od granicy oddaleniu. Piszę „jeszcze lepiej” dlatego, że o ile zawrócenie na granicy trzeba – zgodnie z prawem międzynarodowym – notyfikować stronie polskiej, o tyle nielegalsów wychwyconych 80 czy 100 km dalej uwzględniać w oficjalnych statystykach nie trzeba.
Podrzuca się ich tylko na polską stronę i gotowe. Więcej na temat samych procedur znajdziecie choćby w tym pouczającym tekście Interii (TUTAJ). Problem zaostrzył się jeszcze po niedawnym orzeczeniu berlińskiego sądu administracyjnego. Stanowi ono, że niemiecka praktyka zawracanie migrantów do Polski jest nielegalna. A to oznacza, że polityka rządu Merza utracić może jedno ze swoich najskuteczniejszych narzędzi. Ale stanie się to dopiero, gdy wyrok się uprawomocni. Na razie więc Niemcy stosują politykę dotychczasową. I to ze wzmożoną siłą, bo tak to działa.
Czy to też jest cyfrowa farsa z mediów społecznościowych?
A przecież już rząd Olafa Scholza grał bardzo podobnie. W całym 2024 roku władze niemieckie wystąpiły do innych krajów UE o przyjęcie 74 tys. imigrantów, uzyskując zgodę na odesłanie 44 tys. osób. Do Polski – to wiemy ze źródeł oficjalnych – zawrócono 10 tysięcy osób. Jeszcze w lutym (czyli tuż przed wyborami) 2025 minister spraw wewnętrznych Niemiec socjaldemokratka (!) Nancy Fraeser ogłosiła powstanie w brandenburskim Eisenhuettenstadt ośrodka dla „Dublińczyków” – czyli dla takich migrantów, których należy odesłać do kraju będącego pierwszym państwem UE, w którym postawili stopę.
– Jeżeli ludzie przyjeżdżają do Niemiec, pomimo iż powinni przejść postępowanie azylowe w innym kraju UE, to trzeba ich szybciej odsyłać – powiedziała Fraeser.
Polityczka podkreślała, że w ośrodku będzie obowiązywać zasada „łóżko, chleb i mydło”, co miało oczywiście zniechęcić do powtórnego przyjazdu do Niemiec. Zapowiedziano, że odesłanie do Polski potrwa „nie dłużej niż dwa tygodnie”.
Czy to jest cyfrowa farsa z mediów społecznościowych?
A może cyfrową farsą była brzmienia w skutki decyzja kanclerz Angeli Merkel z lata 2015 roku o tym, by przyjąć wszystkich, którzy chcieli wjechać do Niemiec poprzez szlak bałkański (via Węgry oraz Austrię). Wówczas głównie z Syrii oraz Afganistanu. Tamta decyzja była z kolei poprzedzona wyraźną liberalizacja przepisów migracyjnych w Niemczech w latach 2012-2014 pod hasłem „damy radę”. Niemcy Merkel otwierały się wówczas na przybyszów, bo chciały dać biznesowi dyspozycyjnego pracownika, a klasie średniej starzejącego się społeczeństwa podaż tanich usług opiekuńczych.
Wprowadzono m.in. dostęp do kursów językowych i integracyjnych, a dzięki temu zapewniono przybyszom również szybsze wchodzenie na rynek pracy. Zaś landy oferowały migrantom nawet dobrej jakości miejsca zamieszkania. Nawet przychylne Merkel ośrodki analityczne zastanawiały się wówczas, czy retoryka otwartości oraz zdjęcia polityków z uchodźcami nie zostaną zinterpretowane jako zaproszenie dla kolejnych fal migracji.
Tamte ostrzeżenia zostały jednak zignorowane
Wszystko to są fakty. Twarde i momentami bezlitosne. Niestety ich ignorowanie już dawno przestało wywoływać śmiech lub bezradność wyrażaną gestem typu „fejspalm”. To już nie jest zabawne. Stało się irytujące. Jest przecież absolutnie oczywiste, że problem migracyjny to realny i palący problem społeczny. Realny (i w ogromniej mierze niestety uzasadniony) jest również strach obywateli przed niezintegrowanymi i spauperyzowanymi przybyszami, którzy znaleźli się w Europie w sposób nielegalny i niekontrolowany w wyniku wyżej opisanych decyzji politycznych. Problemy można (w zależności od preferencji) brać poważnie albo ignorować. I jedno i drugie jest jednak polityką. I to w sensie ścisłym, bo polityka to przecież „zajmowanie się problemami wspólnoty”.
Twierdzenie natomiast, że migracja jest z polityki w jakiś magiczny sposób wyjęta albo że problem ten został wymyślony przez „prawicę”, „ruskich” albo jakiegokolwiek innego smoka wawelskiego jest dowodem jak mocno spora część naszych komentatorów oderwała się od rzeczywistości, w której żyjemy. I jak niewiele próbuje z niej zrozumieć. Licząc – w zasadzie nie wiem na co? Chyba na to, że się ta rzeczywistość do nich dopasuje. Albo – nawet lepiej – że jak się nie dopasuje to oni będą mogli robić temu społeczeństwu wyrzuty, jak bardzo nie dorosło do ich oczekiwań i ośmiela się – a fe! – robić z tematu migracji politykę.