Skip to main content

Gry strategiczne były niegdyś jednym z najpopularniejszych gatunków wśród produkcji wideo. Teraz jednak coraz częściej ich miejsce jest w tle, a winę ponoszą tutaj trzy konkretne bariery.

Od lat obserwuję wykresy popularności gier strategicznych i mam wrażenie, że choć na papierze wszystko wygląda stabilnie, to w praktyce ten gatunek traci grunt pod nogami. Nie dlatego, że stał się mniej potrzebny czy mniej interesujący, wręcz przeciwnie, strategie nadal mają do powiedzenia więcej niż większość współczesnych „dopaminowych” hitów. Problem polega raczej na tym, że strategie zaczynają przegrywać nie z konkurencją, ale z samymi sobą. Upadają, bo tworzą dla graczy bariery, których przeciętny użytkownik 2025 roku już nie chce (lub nie potrafi) pokonać.

Zbyt wysoka cena wejścia

Pierwszą z tych barier jest cena, a dokładniej: cena wejścia. Aktualnie często narzekamy na ceny nowych wysokobudżetowych gier, które zaczynają sięgać 400 złotych. Tymczasem próg wejścia gier strategicznych, szczególnie takich, które na rynku są od lat, jest o wiele większy. Każdy, kto choć raz odwiedził stronę dowolnego dystrybutora cyfrowego i zobaczył pełną listę DLC do gier Paradoxu, wie, że dzisiejsze strategie nie są produktem, a abonamentem bez abonamentu. Podstawka kosztuje swoje, ale prawdziwa gra zaczyna się dopiero wtedy, kiedy dołoży się kolejne rozszerzenia, dodatki, pakiety mechanik, kolekcje skórek i „niezbędne” mikrozestawy eventów. O ile doświadczony fan uzna to za naturalny rozwój gry, o tyle dla nowego gracza jest to ściana tak wysoka, że nawet nie podchodzi do drabiny.

Weźmy przykład Crusader Kings III, moją ulubioną grę z tego gatunku. Sam rdzeń gry to świetnie zaprojektowany silnik narracji, maszynka do generowania historii, które wciągają na setki godzin. Ale spróbujmy złożyć zestaw „pełnego doświadczenia” i szybko się okaże, że bez promocji koszt to okolice 800 złotych. Oczywiście ktoś powie: „Przecież nie trzeba kupować wszystkiego!”. Teoretycznie nie trzeba. W praktyce większość nowych graczy czuje presję, by od razu mieć całość. Boją się, że bez dodatków ominie ich istotna część gry, mechaniki, o których mówią streamerzy, lub funkcje, które pojawiają się w poradnikach. I tu wchodzi FOMO, strach przed przegapieniem, które miało być sposobem na podkręcanie sprzedaży, a stało się mieczem obosiecznym. Owszem, wierni fani kupią wszystko. Ale nowy gracz? Nowy gracz zobaczy cenę i po prostu zamknie zakładkę Steama.

Czytaj dalej poniżej

Próg wejścia to miecz obosieczny

Drugą barierą jest skomplikowanie. Z natury strategie mają być złożone, bo przecież o to chodzi, by myśleć, analizować, przewidywać. Problem polega na tym, że twórcy muszą dziś projektować gry dla dwóch grup jednocześnie: weteranów, którzy oczekują coraz bardziej zaawansowanych systemów, oraz nowicjuszy, którzy mogą się odbić od pierwszego ekranu samouczka. Szczególnie jeśli ten trwa dobrych kilka albo nawet kilkanaście godzin. Jak stworzyć grę, która będzie zarazem głęboka i przystępna? To pytanie, na które branża od lat nie znajduje spójnej odpowiedzi.

Jeśli projektanci próbują uprościć zasady, fani krzyczą, że gra jest płytka i skierowana „do casuali”. Jeśli próbują rozwinąć mechaniki, nowi gracze uciekają, bo nie mają ani czasu, ani cierpliwości, by poświęcić 20 godzin na poznanie podstaw. Tak źle i tak niedobrze. A w efekcie gatunek nie ma naturalnego dopływu świeżej krwi, tylko powoli starzeje się razem z własną publicznością. Warto dodać, że część weteranów ma swoją ulubioną produkcję i nie zawsze rzuca się na nowe tytuły z gatunku.

Trzecia bariera, być może najbardziej niedoceniana, to natura współczesnego odbiorcy. Żyjemy w czasach, w których wszystko dzieje się szybko: krótkie wideo, krótkie komunikaty, szybkie nagrody. Gry strategiczne działają odwrotnie, wymagają ciszy, skupienia, analizy i przede wszystkim czasu. A czasu nikt dziś nie ma. A jeśli ma, to raczej nie zamierza przeznaczać go na przeglądanie dziesiątek okienek, czytanie opisów, analizowanie konsekwencji, w których jedna decyzja ma wpływ na pięć kolejnych systemów.

Gry strategiczne umierają więc powoli. Strategia to gra „na spokojnie”, a współczesny świat jest wszystkim, tylko nie spokojny. Kiedy większość gier zachęca natychmiastową gratyfikacją, strategie często nagradzają dopiero po godzinach rozgrywki. Jeśli więc gatunek chce przetrwać, musi znaleźć sposób na to, by otworzyć się na nowych graczy, nie zdradzając jednocześnie swoich fundamentów. Czy to możliwe? Pewnie tak. Ale jeśli projektanci będą wciąż budować treści wyłącznie dla „starej gwardii”, a modele biznesowe będą odstraszać nowych klientów, to coraz rzadziej zobaczymy udane nowe premiery.

Grafika: depositphotos.com