Skip to main content

Kosmos od tysiącleci fascynował naukowców, filozofów, kapłanów, ale też zwykłych ludzi. Gwieździste niebo rozpostarte nad naszymi głowami od zawsze skrywało tajemnice. Wiele z nich udało nam się już odkryć, a im bardziej znane, tym mniej fascynujące.

Jeszcze kilkanaście lat temu każde zdjęcie z Marsa jeśli nie trafiało na czołówki gazet, to było szeroko omawiane w mediach internetowych, start rakiety był wydarzeniem transmitowanym na żywo przez wszystkie stacje, a kolejne zapowiedzi NASA rozgrzewały wyobraźnię milionów. Dziś? Start rakiety o 3:40 w nocy obejrzy garstka entuzjastów na YouTubie. Lądowanie łazika na innym świecie przebije się do newsów, ale zniknie z nich szybciej niż viralowy filmik z TikToka. O wielkich planach podboju czerwonej planety mówi się od dekad, a kiedy przychodzi co do czego, wciąż mamy problem z wysłaniem człowieka na… Księżyc. I coraz więcej osób reaguje na to wzruszeniem ramion.

To nie przypadek. To kosmiczna znieczulica, która rozlała się nie tylko na miłośników nauki, ale i na zwykłych odbiorców mediów. I, co gorsza, wygląda na to, że im więcej osiągamy, tym mniej nas to obchodzi.

Za dużo, zbyt często

Najbardziej oczywisty powód to paradoks współczesnej technologii: za dużo, zbyt często, za mało wyjątkowości. W pewnym sensie rynek kosmiczny podziela los rynku smartfonów. Kiedyś premiera nowego flagowca była ekscytująca: nowe funkcje, rewolucyjne możliwości, radykalne skoki jakości. Dziś widzimy niekończący się ciąg iteracji — procesor trochę szybszy, aparat trochę lepszy, obudowa trochę bardziej błyszcząca. Zero szaleństwa. Zero ryzyka. Zero rewolucji.

Czytaj dalej poniżej

Podobnie jest z kosmosem. Kolejny łazik na Marsie? Super, ale przecież mieliśmy już ich kilka. Kolejny lądownik na Księżycu? Fajnie, ale ileż można. Nawet start rakiety — kiedyś symbol ambicji i potęgi — dziś brzmi jak powiadomienie: „SpaceX wystrzelił 22 satelity Starlink”. Startów jest ponad 200 rocznie, a ponad połowa to rutynowe loty komercyjne, które emocjonalnie odbieramy tak, jak odjazd autobusu z przystanku. Codzienność zabija magię.

Kiedy Mars czy Księżyc?

Do tego dochodzi problem obietnic, które nigdy nie chcą się spełnić. Dekadę temu mówiono o tym, że pierwsza załoga wyruszy na Marsa gdzieś w okolicach lat 30. XXI wieku. Mówiono o „drugim wyścigu kosmicznym”, o ogromnym tempie postępu, o wielkiej rewolucji w eksploracji. Tymczasem tu i teraz? Program Artemis zmaga się z opóźnieniami, prywatne firmy walczą z realiami technicznymi, a każde lądowanie ludzi na Księżycu — ostatni raz w 1972 roku — wciąż pozostaje w sferze planów. A przecież to jest ten „bliższy cel”, ten łatwiejszy niż Mars. Jeśli więc nawet powrót na Księżyc okazuje się aż tak trudny, to jak publiczność ma uwierzyć w wizję kolonii na Czerwonej Planecie?

Ale jest też inny powód: inflacja cudowności. Oglądamy w 4K zdjęcia z Jowisza, widzimy panoramiczne nagrania z Marsa, oglądamy na żywo starty rakiet, obserwujemy rozkładanie teleskopów w punktach Lagrange’a. To wszystko przez lata było nie do pomyślenia, ale dziś jest podane w formie, która nie różni się od dowolnego materiału wideo w internecie. Algorytmy wrzucają obok siebie koty, polityczne memy, inflację i zdjęcia z Kosmicznego Teleskopu Jamesa Webba. W takim środowisku nawet największe odkrycia po prostu… toną. Nie mają szans na oddech.

Kolejną kwestią jest brak wielkiej narracji, która mogłaby porwać tłumy. Apollo miało przeciwnika, miało cel, miało kontekst zimnej wojny i opowieść o „niemożliwym”. Dzisiejsza eksploracja kosmosu jest rozproszona, komercyjna, techniczna. Nie ma tu jednego wielkiego bohatera, który wyląduje na księżycowym pyle, powie coś inspirującego i wróci jako symbol epoki. Dzisiejsi astronauci wykonują niezwykle ważną pracę, ale globalna narracja mediów nie potrafi tego opowiedzieć w sposób, który wywołałby zbiorowe „wow”.

Wreszcie — i to może brzmieć najmocniej — kosmos przestał być marzeniem, bo internet zabił romantyzm. Kiedyś patrzyliśmy w niebo i myśleliśmy o tajemnicy. Dziś patrzymy na transmisje live, wykresy, dane telemetryczne i traktujemy to jak kolejny dashboard. Nowoczesność dała nam odpowiedzi, ale odebrała iluzję wielkiej niewiadomej. Kosmos przestał być miejscem „gdzieś tam”, a stał się kolejną przestrzenią logistyczną.

Grafika: NASA