„Heweliusz” Jana Holoubka jest skąpanym w mroku studium żałoby, w którym tak łatwo nadziei nie znajdziemy. Historia największej katastrofy powojennej polskiej żeglugi może pochwalić się jednak nieoczywistym na pierwszy rzut oka światełkiem w tunelu. Jest nim scena z 5. odcinka, w której wystąpiły Magdalena Różczka i Justyna Wasilewska.
Serial „Heweliusz”, który był inspirowany katastrofą promu MF „Jan Heweliusz” z 1993 roku, króluje w serwisie streamingowym Netflix. Jan Holoubek („Wielka woda”, „Rojst”) snuje w nim opowieść o żałobie, kłamstwie i winie w stylu przywodzącym na myśl „Czarnobyl” HBO. W przesyconym ponurą aurą scenariuszu znalazło się miejsce na monumentalne w swej wielkości efekty specjalne i autentyczną grę aktorską.
W roli kapitana Andrzeja Ułasiewicza wystąpił Borys Szyc („Zimna wojna”), a w jego żonę, Jolantę, która odgrywa jedną z ważniejszych ról w serialu, wcieliła się rewelacyjna Magdalena Różczka („Matki pingwinów”). Popis na ekranie dali również Justyna Wasilewska („Najpiękniejsze fajerwerki ever”) oraz Konrad Eleryk („Idź przodem, bracie”).
Scena z 5. odcinka „Heweliusza” jest najważniejsza. To z niej właśnie bije nadzieja
W miniserialu „Heweliusz” skaczemy między scenami ukazującymi w czasie rzeczywistym tragedię na Morzu Bałtyckim a wątkami poświęconymi dramatowi sądowemu i thrillerowi psychologicznemu.
Jolanta Ułasiewicz mieszka na tym samym osiedlu co Aneta Kaczkowska, której mąż – kierowca tira – również zginął w katastrofie promu. Obie kobiety mają nastoletnie dzieci, które na swój sposób mierzą się ze stratą jednego z rodziców.
Po śmierci partnera, czyli głównego żywiciela domu, Kaczkowska zmaga się z poważnymi problemami finansowymi, a jej syn zastrasza córkę kapitana Ułasiewicza, zwalając na nią całą winę za zatonięcie statku. Między matkami nie raz dochodzi do ostrej wymiany zdań, które łączą się bezpośrednio z motywem klasizmu.
Dopiero po rozprawie w Izbie Morskiej, która z założenia miała ustalić faktyczne przyczyny katastrofy, a tak naprawdę okazała się bezwzględną rozgrywką polityczną, kobiety dostrzegają, jak bardzo są do siebie podobne. Na obie spadł obowiązek samotnego wychowywania dzieci. Obie doświadczają też bólu związanego ze stratą męża. Zarówno jedna, jak i druga została oszukana przez system.
W finałowym odcinku kobiety wraz z dziećmi mijają się na blokowisku. Na swój widok zatrzymują się na chodniku, by powiedzieć do siebie krótkie, ale szczere „dzień dobry”. To pierwszy raz, kiedy Ułasiewicz i Kaczkowska godzą się z tym, co zaszło na pokładzie promu MF „Jan Heweliusz”. To pierwszy krok do tego, by żałoba zastąpiła chaos spokojem.