Partia Razem powstała niemal równo 10 lat temu pod hasłem „inna polityka jest możliwa”. W praktyce Razemki przez kolejną dekadę zajmowały się głównie biciem (swoich własnych) rekordów politycznej głupoty, narcyzmu, zakłamania, pozamykania i dziaderstwa.
„Lex Matysiak”
Zacznijmy od końca, czyli od Pauliny Matysiak. Aby wyrzucić z partii posłankę z Kutna, Razemki musiały w trybie ekspresowym zmienić… swój własny statut, tworząc coś w rodzaju „lex Matysiak” i dodając zarządowi partii (art. 20a) możliwość usuwania niewygodnych członków ugrupowania wedle własnego widzimisię („w szczególnie uzasadnionych przypadkach”). Tyle w temacie „innej” i bardziej demokratycznej oraz oddolnej polityki partyjnej.
Zawieszenie potrzebne było do tego, by posłanka z Kutna nie mogła wystartować w listopadowo-grudniowych wyborach na współszefową partii (Razem wybiera do tej roli mężczyznę i kobietę). Nie było bowiem żadną tajemnicą, że gdyby Matysiak mogła startować, to by szefową partii została. Ale Matysiak startować nie pozwolono i wygrała Aleksandra Owca. Kto taki? Zapytacie pewnie. No właśnie.
Na tym przykładzie widać doskonale razemkowy stosunek do reguł. Gdy chodzi o innych, będą pryncypialni do bólu. W końcu „inna polityka jest możliwa”. Sami dają sobie jednak olbrzymie przyzwolenie, by zachowywać się jak cwaniackie polityczne dziadersy. Im oczywiście wolno.
Wieczny polityczny plankton
To nie byłoby jednak jeszcze takie najgorsze. Polityka to przecież nie jest szkółka niedzielna i na koniec chodzi w niej o skuteczność, czyż nie? Niechby więc Razemki były zakłamane. Ale do tego przynajmniej wpływowe. Z poparciem społecznym rzędu 30 proc. Albo przynajmniej z widokami na lepsze jutro. Ale to przecież nie jest ten przypadek.
W ciągu tych 10 lat istnienia sondażowe notowania Razem pewnie raz albo dwa były powyżej wyborczego progu. Razem jest partyjką, która ma obecnie czterech posłów. To nie jest przypadek „lewicowej Konfederacji„, która rywalizuje z kimkolwiek, gdziekolwiek i o jakikolwiek rząd dusz.
Razemki od początku cieszyły się sympatią pewnej części liberalnej opinii publicznej, która widziała w nich modne (bo lewicowe) uzupełnienie potrzebnej im liberalnej antypopulistycznej politycznej większości. I to jest droga, na którą Zandberg i spółka wstąpili po wyborach roku 2015. Retoryczne fikołki Zandberga, że oto „jesteśmy autentyczną alternatywą dla POPiS-u” od początku były tylko słowami, za którymi nie szła w kluczowych momentach żadna polityczna treść.
Partia Razem zawsze była wiec tylko przybudówką liberałów. Niczym więcej. Gdy trzeba było zwalczać PiS po roku 2015, to Razemki chodziły na te manifestacje, co trzeba było chodzić. Gdy trzeba było poprzeć powołanie rządu Donalda Tuska w grudniu 2023 i otworzyć mu drogę do siłowego przejęcia mediów publicznych i prokuratorskiego prześladowania opozycji, to Razemki głosowały tak, jak trzeba.
Ich pozy, dąsy i grymasy w momentach pomiędzy nie mają w praktyce większego znaczenia dla kogokolwiek poza nimi samymi. Oczywiście taka rola skazuje Razem na bycie wiecznym planktonem. I tymże jest partia Zandberga, Marceliny Zawiszy i Macieja Koniecznego po 10 latach funkcjonowania w polityce. I już chyba tylko oni sami wciąż są przekonani, że „dobrze się zapowiadają”.
Za co ludzie szanują Paulinę Matysiak
Wróćmy jednak do Pauliny Matysiak, bo jej pojawienie się w szeregach Razem dało partii szansę na autentyczną „inność”. Przypomnijmy, że posłanka z Kutna nie należała nigdy do ścisłego grona założycieli. Do partii wstąpiła w roku 2017. W 2019 po raz pierwszy została posłanką. Jednak dopiero po wyborach roku 2023 wypłynęła na szersze wody, stając się jedną z twarzy ruchu „Tak dla CPK”. Jej poparcie dla dużych inwestycji i walce z wykluczeniem komunikacyjnym stało się jej znakiem rozpoznawczym.
Starszyznę Razem taka Matysiak oczywiście irytowała. Była dla nich bowiem wielkim wyrzutem sumienia. Dzięki swojej merytorycznej robocie osiągnęła rozpoznawalność większą od nierównego Zandberga. Nie mówiąc już od Koniecznym czy Zawiszy czy wcześniej Biejat, których nie zna prawie nikt.
Oczywiście Matysiak nie ma tubalnego głosu i słusznego wzrostu „mocarnego Duńczyka” jest jednak od niego znacznie bardziej pracowita. Zandberg budzi się z zimowego snu tylko wtedy, gdy wie że wszystkie światła są na niego skierowane. Matysiak pójdzie na każdą konferencję na temat wykluczenia transportowego Pipidówka Dolnego niezależnie, czy będą tam media czy nie. Ludzie ją za to szanują.
Chodząc w te miejsca i mając pochodzenie takie jakie ma (Matysiak w przeciwieństwie do Zandberga i innych pierwszych Razemków nie jest panienką dziedziczką znużoną nieco burżuazyjnym ciepełkiem, która zaczytuje się w Marksie) posłance z Kutna udało się wejść w kontakt z tą Polską, z którą Razemki bardzo chciały się polubić. Ale nie bardzo się umiały do tego zabrać.
Jako nieelitarna i nieaspirująca do uznania liberalnego salonu polityczka Matysiak wiedziała, że stosunek polski nieelitarnej do PiS-u jest raczej pozytywny. A już na pewno nie wściekle antyPiS-owski. Zaś normalni ludzie nie żyją na co dzień konfliktem izraelsko-palestyńskim albo wcześniej prawami dla osób LGBTQ+. Oni chcą faktycznie „innej polityki”. A Razem im tego nie dale, bo wie lepiej.
Nagroda za „matysiakowanie”
Matysiak w praktyce proponowała Partii Razem drogę wyjścia ze ślepej uliczki. I każda porządna organizacja powinna ją za to awansować. Ale Razem to organizacja zła, wsobna, pozamykana i toksyczna. W nagrodę za „matysiakowanie” i autentyczne pokazywanie, że „inna polityka jest możliwa” była więc posłanka z Kutna od wielu miesięcy w partii sekowana. I nawet, gdy w wyborach prezydenckich Zandberg i jego otoczenie zauważyło, że tematy „matysiakowe” (wykluczenie, rozwój) grzeją bardziej, to tylko zwiększało to ich irytację na Matysiak. Aż do decyzji o ostatecznym usunięciu z partii.
Matysiak dawała Razem jeszcze coś. Była to nadzieja na polityczną sprawczość po wyborach roku 2027. Tę sprawczość Razem (albo ktokolwiek inny) może osiągnąć, wyłącznie otwierając się na współpracę w kierunku prawicy. Zdolność koalicyjna w wariancie antytuskowym (czy szerzej antyliberalnym) jest dla takiej „innej lewicy” jedyną drogą pójścia do przodu i realizacji swoich politycznych planów. Już sama tak gotowość sprawia, że z przystawki Tuska takie ugrupowanie zyskuje podmiotowość. Mówiąc obu stronom „niczego nie wykluczam i czekam na oferty” staje się poważnym graczem – a to uwiarygadnia ich także w oczach wyborców.
Normalna partia wzięłaby taką opcję z pocałowaniem ręki. Ale Razem wolała nie brać. Ich strata i ich (w konsekwencji) także ich bliski polityczny koniec. A Matysiak? Tu wiele jest wciąż możliwe. Czy będzie na przykład nowe ugrupowanie? Jakaś „Polska Lewica” lub coś w tym stylu? Nie wiem. Ale możliwe na pewno jest.
Rafał Woś