Temat komentatorzy potraktowali jako kamyczek prezesa Kaczyńskiego wrzucony do ogródka polskiej retoryki politycznej. Przecież się nie da, a gdyby się dało, to dawno by to zrobiono.
O tym ostatnim jeszcze dalej będzie, ale wszystko wskazuje na to, że szef PiS poszedł za ciosem i partia ta rozpoczyna właśnie ciche rozmowy z Polską 2050 na temat możliwości wsparcia inicjatywy. Wybór pierwszego sojusznika nie jest oczywiście przypadkowy. Z Konfederacją prezes PiS jest dziś w ostrym medialnym konflikcie, w dodatku znany jest ambiwalentny stosunek tej partii do polskiej polityki wschodniej, ostatecznie był tam kiedyś i Grzegorz Braun.
PSL i Lewica to formacje przynajmniej częściowo postkomunistyczne, a ambasadzie przed 1989 rokiem czapkowały wszystkie legalne siły polityczne. Platforma (formalnie KO) to przeciwnik, a cała akcja ma być na gruncie krajowym wymierzona właśnie w nią.
Mój kraj, moje prawo
Nie jest tak, jak twierdzili niektórzy komentatorzy, że prawo własności jest święte i nikogo nie da się wywłaszczyć. Ani w Europie, ani w ojczyźnie wolności i własności nie budowano by wówczas prostych autostrad, górskich tuneli czy ogromnych lotnisk. Każde państwo zastrzega sobie w prawie możliwość wywłaszczenia z powodu wyższej konieczności. Z reguły osoby wywłaszczane nie protestują nadmiernie, bo by nie wzruszać opinii publicznej ich losem, państwa zapewniają im stawki wykupu plus odszkodowania znacznie przekraczające średnie rynkowe. Z ambasadą jest gorzej.
Wieczyste użytkowania placówek dyplomatycznych są gwarantowane konwencjami międzynarodową, co sprawia, że formalnie są niemal nieusuwalne, o ile państwo-posiadacz ambasady się na to nie zgadza. Polska straciła zapewne niepowtarzalną szansę na przeniesienie Rosjan w inne miejsce w momencie, gdy rozpadał się Związek Radziecki.
Gigantyczny pałac wznoszony w szczycie stalinizmu, a ukończony już po śmierci dyktatora, był symbolem dominacji podobnym do tego, jakim była wielka cerkiew na dzisiejszym Placu Piłsudskiego, zbudowana pod koniec zaborów i zburzona zaraz po nich. Trzeba to zobaczyć, by zrozumieć. Nie tylko żadna ambasada w Warszawie nie ma tak eksponowanej i ostentacyjnej siedziby, ale także żadna instytucja publiczna. Są gmachy większe, jest jedna porównywalna rozmiarami ambasada – chińska. Ale ulokowanie rosyjskiej na najlepszej warszawskiej posesji, na sztucznym wzgórzu górującym nad Mokotowem i Ujazdowem, daje jej sznyt pałacu monarchy albo gubernatora. Mówiąc krótko – trzeba było to zrobić dawno. Czy jest teraz szansa?
Nikła, ale jest. Po pierwsze, Rosja dokonując w ostatnich latach rozmaitych przestępstw i łamiąc prawo międzynarodowe, pokazała, że umowy kończą się tam, gdzie nie ma skutecznej sankcji. W innej skali prezentowały to Niemcy przy budowie Nord Streamu czy jednostronnie wycofując się z porozumienia w Schengen.
Amerykański prezydent wprost mówi, że interes USA jest dla niego ważniejszy niż umowy działające na niekorzyść państwa. Krótko mówiąc – legalizm działa tam, gdzie może zostać skutecznie ukarany. Jak może nas ukarać Rosja? Kwestia zastosowania przepisów wywłaszczeniowych do przeniesienia ambasady jest kwestią prawnie dyskusyjną, a dziś nie tylko na gruncie międzynarodowym co i rusz przekonujemy się, że klucze do interpretacji przepisów ma ten, kto włada terytorium.
Po pierwsze, z miejsca przeniesie polską ambasadę do innej, skromniejszej, być może bardzo skromnej siedziby. Tak czy inaczej, będzie to jak utrata malucha w porównaniu z utratą Maybacha. Przetrwamy. Jaki dziś jest wpływ polskiego ambasadora w Moskwie?
Po drugie – Rosjanie na swój sposób się zagrali. Wielokrotnie naruszali naszą przestrzeń powietrzną, ostatnio w masowej prowokacji mającej już znamiona ataku. Prowadzą na terenie Polski działania dywersyjne i nieustannie grożą atakiem oraz użyciem broni jądrowej, co niewątpliwie by zrobili, gdyby mieli dość siły. Polskie miejsca pamięci w Rosji i tak są w złym stanie. Poza tym – kto je dziś odwiedza? Przeniesienie ambasady rosyjskiej, będącej efektem nadania wymuszonego na okupowanym, niesuwerennym kraju, nie wzbudzi dziś raczej protestów krajów zachodnich. Wątpliwe, by środkowoeuropejska awantura o budynek szczególnie obchodziła kraje azjatyckie.
Pozostaje kwestia polityczna – czy to w ogóle jest możliwe. Aby było, przymuszona ekipa Tuska musiałaby inicjatywę poprzeć. A przecież od mniej więcej dwóch lat promuje ona dość karkołomną tezę, że to ona zawsze była najbardziej antyrosyjska, a Jarosław Kaczyński jest zwolennikiem czy wręcz narzędziem Putina. Jak utrzymywać tę narrację, gdy zagłosuje się w obronie rosyjskiej ambasady? To zwiększa szanse.
Mauzoleum zamiast ambasady
Jest więc szansa, choć mała. Zapewne skończy się na jakiegoś rodzaju teatrze politycznym. Koalicja zgłosi uchwałę, na którą Kaczyński się nie zgodzi, albo dojdzie do innej gry politycznej. Rosjanie dalej będą siedzieć w swoim gmaszysku, które kryje w sobie zapewne tajemnice, przy których wieża Saurona mogłaby się powstydzić. Jeśli jednak się nie uda, proponuję rozwiązanie kompromisowe – zamienne.
Od wielu lat najbardziej eksponowanym mauzoleum wojskowym Warszawy jest wielki kompleks z wysokim pomnikiem przy ulicy Żwirki i Wigury. To jedna z pierwszych budowli, które zwracają uwagę osób przyjeżdżających do Polski i jadących z warszawskiego Okęcia. Formalnie jest to cmentarz wojskowy, ale naprawdę to wielki monument, symbol dorobku Armii Czerwonej.
Szczególną obrazą jest fakt, że znajduje się on w mieście, które zostało całkowicie zrównane z ziemią, a duża część jego ludności wymordowana za taktycznym przyzwoleniem sowieckiego dowództwa. W końcu przez długi czas nie pozwalało ono nawet na lądowanie alianckich bombowców podczas powstania.
Niech biedni chłopcy zagnani przez komisarzy do walki znajdą spokojne miejsce pochówku gdzieś poza centrum Warszawy. W końcu każdy na nie zasługuje. Ale mauzoleum przy Żwirki i Wigury to pomnik, na który zdecydowanie nie zasługujemy, a Rosja wiele złego nam już zrobić nie może. Gdyby mogła, dawno by to zrobiła, a jeśli będzie mogła, to i tak zrobi.
Wiktor Świetlik