-
W niedzielę doszło do serii aktów sabotażu na polskich torach kolejowych, co eksperci uznają za element wojny hybrydowej, prawdopodobnie inspirowany przez Rosję.
-
Miejsca ataków były strategiczne – m.in. w pobliżu infrastruktury krytycznej oraz na trasie wykorzystywanej do transportu pomocy dla Ukrainy.
-
Celem sprawców było nie tylko fizyczne uszkodzenie torów, ale także zastraszenie społeczeństwa, wzbudzenie niepokoju i podziałów oraz sygnał skierowany do Zachodu.
-
Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii
W niedzielę około 7.30 w miejscowości Mika maszynista zauważył wyrwę w torach i wstrzymał pociąg. Polskie władze potwierdzają, że fragment torów został wysadzony. Na tym jednak nie koniec.
Szef MSWiA Marcin Kierwiński poinformował, że w niedzielę potwierdzono także dwa inne incydenty. – Jeden to uszkodzenie na tej samej linii kolejowej trakcji energetycznej na długości około 60 metrów – wskazał minister. Kilkaset metrów dalej zainstalowano metalową obejmę na torach, która została przecięta przez przejeżdżające pociągi.
Jak ustaliła Interia, uszkodzenie trakcji energetycznej miało miejsce vis a vis Azotów Puławy. To fabryka nawozów sztucznych – obiekt o charakterze infrastruktury krytycznej.
Rządzący mówią wprost: mamy do czynienia z aktem dywersji. Minister sprawiedliwości Waldemar Żurek poinformował, że powołano specjalny zespół śledczych, który zbada sprawę.
Sabotaż na torach kolejowych. Wojna hybrydowa trwa. Cel nie był przypadkowy
Czołowi polscy generałowie oraz specjaliści ds. bezpieczeństwa nie mają wątpliwości, że niedzielne incydenty to element wojny hybrydowej. Kto za tym stoi? Najpewniej Rosja. Choć są to jedynie przypuszczania. Dotychczas nie ma oficjalnego potwierdzenia.
Jak mówi Interii prof. Maciej Milczanowski, specjalista w zakresie bezpieczeństwa i były żołnierz, musimy mieć świadomość, że wojna hybrydowa trwa. – Ona jest jak sinusoida. Rosja aktywizuje działania, po czym je usypia i tak w koło. Z każdym kolejnym incydentem mamy wrażenie, że aktywność się zwiększa, bo mamy w pamięci poprzednie – mówi.
Miejsce, gdzie w niedzielę doszło do ataków, nie było przypadkowe. Trasa, na której wysadzono tory, łączy Warszawę z Lublinem i prowadzi do polsko-ukraińskiej granicy w Dorohusku. Przejeżdżają nią m.in. transporty z towarami dla Ukrainy, w tym również z bronią. Nasz kraj od wybuchu wojny stał się głównym hubem logistycznym dla walczących Ukraińców.
Tym razem nie chodziło wyłącznie o zniszczenie infrastruktury. Za każdym razem celów jest więcej, bo na tym właśnie polega wojna hybrydowa. Uderzając w jeden punkt, wróg chce uzyskiwać wiele korzyści.
– Gdyby Rosja chciała naprawdę uderzyć w polską infrastrukturę krytyczną, to nie zniszczyłaby torów, ale wysadziła np. pociąg z transportem dla Ukrainy. Skoro udało się wysadzić tory, to równie dobrze mógł to być pociąg – wskazuje prof. Milczanowski. Jednak, jak mówi, nawet zatrzymanie jednego transportu, nie byłoby szczególną korzyścią dla reżimu Władimira Putina.
Główny cel Rosji w wojnie hybrydowej przeciwko Polsce
Co w takim razie jest głównym celem Rosji w wojnie hybrydowej? – Z jednej strony chodzi o zastraszanie, by w świadomościach Polaków rósł poziom zagrożenia, z drugiej o granie na podziały – mówi rozmówca Interii.
Polskie społeczeństwo zastraszone, zniechęcone do tego, by pomagać Ukrainie i głęboko skłócone, to marzenie Kremla. Niestety. Ten cel Rosja w pewnym stopniu osiąga. Nie trzeba było długo czekać, by po ujawnieniu niedzielnych ataków na kolei rozpoczął się festiwal politycznych oskarżeń o nieudolność w zakresie polityki bezpieczeństwa.
Ataki, jak ten niedzielny, mają być także sygnałem dla całego Zachodu, że nie warto wspierać Kijowa.
Gen. Kraszewski: Należy się spodziewać kolejnych ataków
Pytanie, czy sabotażowi można było zapobiec, pozostaje otwarte. Choć jak wskazywał były dyrektor departamentu zwierzchnictwa nad siłami zbrojnymi gen. Jarosław Kraszewski, akcja nie była szczególnie trudna.
– Szlaki kolejowe nie w całej długości są chronione przez służby ochrony kolei, bo jest to wręcz niemożliwe, więc przeprowadzenie, przygotowanie takiego ataku, aktu dywersyjnego, jest rzeczą w miarę łatwą i prostą. Na pewno należy się spodziewać kolejnych w zupełnie innych miejscach – powiedział na antenie Polsat News.
Teraz śledczy spróbują ustalić, kto dokładnie stał za aktami dywersji. Profesjonalni agenci, którzy przeniknęli do Polski, czy też tzw. laicy zwerbowani przez służby w sieci?
– Pewnie eksperci będą się spierać, czy akcja wymagała specjalistycznego przygotowania, czy stoi za nią ktoś, kto po prostu dostał instrukcje. Według mnie przy dobrym instruktażu potrafiłby to zrobić przeciętny obywatel, tym bardziej że obecnie pozyskanie potrzebnych do tego materiałów jest dość łatwe – ocenia prof. Maciej Milczanowski.
Jolanta Kamińska-Samolej