Skip to main content

Wtorek, 9 września. Godz. 22.06. Ukraiński wywiad przekazuje do dowództwa polskiej armii informację, że Rosjanie szykują zmasowany atak na Polskę. Oficer ze struktur MON: — Podobne informacje mieliśmy z własnych i sojuszniczych źródeł już trochę wcześniej. Ukraińcy potwierdzili jednak nasze obawy.

Na stanowisku dowodzenia w Dowództwie Operacyjnym Rodzajów Sił Zbrojnych (DORSZ) zjawia się gen. Maciej Klisz. Wie, że jako dowódca operacyjny, jeśli informacje z wywiadu się potwierdzą, będzie musiał podjąć decyzję o zestrzelaniu wrogich obiektów nad terytorium Polski.


Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

Dowódca operacyjny sam podejmuje taką decyzję i bierze za nią pełną odpowiedzialność. Cały czas jest w kontakcie z żołnierzami, którzy dyżurują w systemie obrony powietrznej państwa i z pilotami myśliwców bojowych. Gen. Klisz swoich decyzji nie konsultuje ani z szefem Sztabu Generalnego, ani z czynnikami politycznymi. Nikt z nas nie bierze udziału w tym procesie — mówi osoba z kierownictwa Ministerstwa Obrony Narodowej (MON).

Dowódca operacyjny ma jednak wsparcie w osobie dyżurnego dowódcy obrony powietrznej kraju, który z kolei dowodzi parami dyżurnymi myśliwców i wszystkimi elementami obrony powietrznej: — Jeśli dowódca obrony powietrznej kraju uzna, że obiekt, który pojawił się na radarach, może stanowić zagrożenie, rekomenduje jego zestrzelenie gen. Kliszowi, ale to on podejmuje decyzję o użyciu uzbrojenia. Efektem tych decyzji było zestrzelenie rosyjskich dronów. To były bardzo dobre decyzje — mówi oficer sił powietrznych.

Dowódca Operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych gen. dyw. Maciej Klisz

Dowódca Operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych gen. dyw. Maciej KliszAlbert Zawada / PAP

Inny lotnik dodaje: — Decyzja o zestrzeleniu została podjęta przez dowódcę operacyjnego. Dano jednak też możliwość decyzji operatorom systemów uzbrojenia, czyli pilotom i operatorom zestawów przeciwlotniczych. Oni dostali rozkaz, że jeżeli coś będzie wylatywało, to na podstawie własnej oceny sytuacji, mają zezwolenie na neutralizację środków napadu powietrznego, który jest identyfikowany jako wrogi w swoich rejonach odpowiedzialności.

To oznacza, że co prawda zasady identyfikacji wrogich obiektów się nie zmieniały, ale zasady użycia uzbrojenia przeniesiono z czasu pokoju na czas kryzysu.

„Mały AWACS” rusza na zwiady

Operacja rusza we wtorek wieczorem. Do patrolowania wschodniej granicy gen. Klisz wysłał samolot wczesnego ostrzegania Saab 340, nazywany „małym AWACS-em”. W 2024 r. dwa egzemplarze tego typu maszyn zostały wprowadzone do służby w polskiej armii. Jedna z nich wczorajszej nocy, latając wzdłuż naszej granicy z Białorusią i Ukrainą monitorowała przestrzeń powietrzną na dużej odległości, tym bardziej że radar umieszczony na jej kadłubie umożliwia wykrywanie celów lecących na niskim pułapie z dużej odległości.

Samolot wczesnego ostrzegania Saab 340 AEW

Samolot wczesnego ostrzegania Saab 340 AEWAndrzej Jackowski / PAP

— Ten samolot był w dyżurze kilka godzin. Latał bliżej wschodniej granicy, później go odsunięto w rejon Wisły, by go nie stracić — mówi doświadczony pilot wojskowy.

— Stało się to gdy rosyjskie drony zaczęły lecieć w stronę naszej granicy. W tym momencie przestrzeń powietrzną przejęły już myśliwce. Saab 340 dalej jednak był używany. Dalej przekazywał zobrazowanie tego, co widzi i wysyłał to do myśliwców, zestawów rakietowych własnych i sojuszniczych oraz do centrum dowodzenia — dodaje.

W tym czasie z Estonii w stronę Polski leciał G-550 włoskich sił powietrznych wyposażony w środki walki radioelektronicznej, a od strony zachodu do centrum kraju zbliżał się holenderski samolot do tankowania w powietrzu. — Jego zadanie polegało na tym, by stał w strefie wyczekiwania i tankował myśliwce — mówi pilot wojskowy.

Holendrzy zresztą wysłali do Polski nie tylko tankowiec, ale też samoloty F-35, które okazały się bardzo skuteczne w neutralizacji rosyjskich dronów.

Samoloty F-35

Samoloty F-35https://www.defensie.nl/

Wojsko przejęło niebo

W czasie, kiedy wojsko poderwało pary dyżurnych myśliwców bojowych, zamknęło też przestrzeń powietrzną nad sporą częścią kraju. — Jeżeli wlatuje wrogi środek napadu powietrznego, to w tym momencie cywile nie mogą już zarządzać przestrzenią powietrzną. Dlatego lotniska zostały zamknięte — wyjaśnia lotnik.

Operacja nie została zakończona, dopóki wojska radiotechniczne nie potwierdziły, że nie ma już wrogich obiektów w rejonie, który zagrażałby Polsce. Ostatni rosyjski dron został zestrzelony o godz. 6.39: — Do godz. 7.00 nie było jednak wiadomo, czy na naszym niebie coś jeszcze się nie pojawi — mówi informator Onetu.

Wojskowi, z którymi rozmawiał Onet, rozumieją te obawy. — Takie ataki odbywają się falami. Drony są testerem. Nieprzyjaciel je odpala, żeby zobaczyć, gdzie są zestawy przeciwlotnicze i jak działają. Chodzi o wzbudzenie obrony powietrznej. Potem na niebie pojawiają się już inne efektory w postaci bardziej zaawansowanych, szybszych i trudniejszych do strącenia rakiet manewrujących. Wtedy jest trudniej się obronić. Przynajmniej tak Rosjanie działają w Ukrainie — mówi oficer sił powietrznych.

Takich sytuacji będzie więcej. Może, jak będziemy rozmawiali za pół roku, to już się do nich przyzwyczaimy? Następnym krokiem eskalacyjnym ze strony Federacji Rosyjskiej będą fizycznie ataki na infrastrukturę Rzeczypospolitej. Tak to się odbywa. Mówię o tym, jak ta drabina eskalacyjna może wyglądać z punktu widzenia wojskowego — dodaje.