-
Warzone 1.0 w sosie Battlefielda?
-
Wielka piaskownica (i wielka demolka)
-
Stare triki, nowe misje
-
Problem ze skopiowanym egzaminem
-
Battlefield 6 REDSEC – werdykt
-
Dla kogo jest Battlefield REDSEC?
-
Dla kogo nie jest Battlefield REDSEC?
-
Battlefield REDSEC jest darmowym trybem battle royale od Electronic Arts, silnie inspirowanym Warzone, choć z własną destrukcją otoczenia.
-
Rozgrywka opiera się na klasycznych zasadach battle royale, ale tryb solo jest niedostępny, co rozczarowuje wielu graczy.
-
Mimo efektownej destrukcji środowiska, brak oryginalności i powielanie schematów gatunku sprawiają, że REDSEC nie wnosi świeżości i nie zachwyca.
-
Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
Po rzekomo udanym starcie Battlefield 6 studia dowodzone przez Vince’a Zampellę wypuszczają REDSEC. To drugie podejście „Elektroników” do battle royale, które niestety (chociaż czasem także stety) okazuje się głównie próbą skopiowania Warzone.
Teraz jednak sytuacja się zmienia. Battlefield 6 zaliczył podobno najlepszy start w historii serii, a studia dowodzone przez Vince’a Zampellę dostały zielone światło na frontalny atak. Tym atakiem jest darmowy (free-to-play) REDSEC.
Warzone 1.0 w sosie Battlefielda?
Nie ma sensu owijać w bawełnę. REDSEC to nie tyle „battle royale w świecie Battlefielda”, co niemal bezwstydna kopia „Warzone 1.0 w świecie Battlefielda”. Podobieństwa są uderzające i wykraczają daleko poza ogólną strukturę gatunku. Oczywiście, gdy próbujesz symulować realistyczny konflikt, trudno o innowacje na miarę specjalnych umiejętności z Apex Legends. Ot, mamy tu żołnierzy i broń. Widać jednak wyraźnie, że obie gry walczą o tego samego gracza. Różnice tkwią w szczegółach, głównie w architekturze i systemach progresji.
REDSEC to starcie dla 100 graczy, w którym bawić możemy się wyłącznie w drużynach dwu- i czteroosobowych. Tak, zgadza się – na ten moment brakuje trybu solo, co dla wielu fanów formuły jest nieakceptowalnym ograniczeniem. Mecze trwają maksymalnie około 25 minut i przebiegają klasycznie. Zaczynamy z pistoletem, szukamy ekwipunku, a strefa (tutaj nazwana REDSEC) regularnie zawęża pole bitwy poprzez natychmiastową eliminację każdego, kto znajdzie się za ścianą ognia. Wygrywa ostatnia drużyna. Wszyscy dobrze to znamy.

Pierwszą mapą jest Fort Lyndon, rozległy teren wojskowy. Skojarzenia z Werdanskiem 1.0, czyli pierwszą mapą Warzone sprzed sześciu lat, są natychmiastowe. Całość ma atmosferę typową dla „wersji 1.0” gatunku – jest raczej jak czyste płótno, które, podobnie jak u konkurencji, dopiero z czasem nabierze własnego charakteru.
Wielka piaskownica (i wielka demolka)
Gdzie więc kryje się jedyna realna przewaga Battlefielda? W jego DNA. Przede wszystkim – w destrukcji. Po mapie jeżdżą ciężkie pojazdy opancerzone, w tym czołgi. Gracze mogą swobodnie używać C4, wyrzutni rakiet i materiałów wybuchowych, aby niszczyć dosłownie każdy element otoczenia. Wpływ na rozgrywkę jest tu kolosalny (nawet większy niż w trybie wieloosobowym).

Po drugie – system klas i model strzelania. Balistyka i feeling ze strzelania są typowe dla serii. Skład drużyny, gadżety i umiejętności pasywne zachowały swoje znaczenie z podstawowego trybu wieloosobowego. Do tego dochodzą śmigłowce szturmowe i wspomniane czołgi.
Pomimo tych unikalnych cech, nie da się ukryć, że reszta formuły jest dramatycznie… typowa. To już nie tylko symptom zmęczenia gatunkiem, ale dowód, że REDSEC nawet nie próbuje być oryginalne.

Stare triki, nowe misje
Porównania do Warzone’a nie biorą się tylko z militarnego klimatu. Twórcy skopiowali całą resztę, od zrzutów wyposażenia (loadoutów) pozwalających korzystać ze skonfigurowanych broni, po znajdowane na mapie „serie punktów”, jak UAV czy ataki artyleryjskie. Nawet system drugiej szansy jest podobny, choć zamiast Gułagu dostajemy po prostu jeden dodatkowy respawn na starcie. Kto grał w Warzone, poczuje się jak w domu – być może zbyt jak w domu, bo ekipie Zampelli wyraźnie zabrakło własnych pomysłów.
Jest jednak kilka drobnych powiewów świeżości. Broń znajdowana w skrzyniach posiada system progresywnych ulepszeń oparty na zestawach. Pozwala on montować kolejne akcesoria i zwiększać skuteczność, dzięki czemu zwykły łup na ziemi ma większą wartość.

Największą różnicą jest jednak system misji, znacznie bogatszy niż u konkurencji. Wykonując cele wymagające interakcji z otoczeniem (i narażania się na ogień), zdobywamy cenne nagrody. Mogą to być nie tylko ataki artyleryjskie, ale też specjalne karty magnetyczne otwierające kontenery z czołgami. Zadbano przy tym o balans – pod koniec meczu pojawiają się specjalne zestawy do łatwego niszczenia tych pojazdów.
Problem ze skopiowanym egzaminem
REDSEC jest zaledwie poprawnym doświadczeniem. „Elektronicy” wzięli szkielet fatalnej Burzy Ognia i zbudowali na nim tylko bardzo przyzwoite, militarne battle royale, skrojone pod publiczność Warzone.

Właśnie dlatego trudno mówić o trybie zapadającym w pamięć. Powód jest prosty: od ośmiu lat kolejne gry battle royale podkradają sobie nawzajem mechaniki. Kiedy deweloperzy nawet nie próbują ukryć kopiowania, otrzymujemy tę samą formułę, tylko na innym silniku. REDSEC tylko robi swoje, ale nie robi tego wybitnie – przypomina wczesną wersję Werdanska, o której wielu graczy wolałoby już zapomnieć.
Battlefield 6 REDSEC – werdykt
REDSEC jest dla Electronic Arts co najwyżej krokiem w bok, a pod wieloma względami krokiem wstecz. Ten tryb jakoś działa, ale daleko mu do poziomu dopracowania, którego oczekiwaliśmy. Formuła jest nie tylko niebezpiecznie zbliżona do Warzone, jest wręcz odtwórcza. Mapa Fort Lyndon eksponuje zalety silnika (głównie destrukcję), ale całość jest pogrążona przez brak trybu solo i poważne problemy techniczne na PC. To tylko poprawny battle royale, który nie wnosi absolutnie niczego nowego do gatunku, który – tak swoją drogą – powoli traci impet.

Dla kogo jest Battlefield REDSEC?
Wyłącznie dla graczy szukających klona Warzone’a z lepszą destrukcją. Oraz dla fanów Battlefielda, którzy są w stanie wybaczyć studiu brak oryginalności i poczekać miesiącami na aktualizacje.
Dla kogo nie jest Battlefield REDSEC?
Dla graczy preferujących rozgrywkę w pojedynkę (tryb solo jest niedostępny). Dla osób ceniących oryginalność i zmęczonych formułą battle royale.
- „battlefieldowy” model strzelania i balistyka
- imponująca destrukcja otoczenia
- duża mapa Fort Lyndon
- poprawne tempo meczów (ok. 25 minut)
- system misji
- dramatyczny brak oryginalności
- bezpośrednie kopiowanie mechanik z Warzone
- brak trybu dla pojedynczego gracza
- problemy ze stabilnością serwerów