Obcokrajowcy przebywający w Stanach Zjednoczonych dłużej niż 30 dni będą musieli się zarejestrować. Nowa amerykańska administracja postanowiła odkurzyć przepis z… 1940 roku, tzw. Alien Registration Act. Wówczas Stany Zjednoczone, będące u progu bezpośredniego zaangażowania w II wojnę światową, obawiały się działań wywrotowych i dywersyjnych. Dlatego powstał rejestr osób niepochodzących z USA – by sprawniej rozprawić się z wrogami.
Dziś Ameryka stoi przed kolejną inwazją – jak stwierdził Donald Trump w jednym ze swoich rozporządzeń, podpisanych pierwszego dnia prezydentury – więc powrót do takich środków uznał za uzasadniony.
Począwszy od 11 kwietnia osoby przebywające w USA dłużej niż 30 dni muszą natychmiast się zarejestrować, zaś ci, którzy przekroczyli granicę po tej dacie, mają 30 dni by dopełnić tego obowiązku (jeśli planują zostać dłużej). Dotyczy to posiadaczy wiz, zielonych kart, a nawet nielegalnych imigrantów.
Po zarejestrowaniu i pobraniu odcisków palców obcokrajowcy otrzymają dokument, który będą zobowiązani nosić przy sobie cały czas. Osoby poniżej 14. roku życia są rejestrowane przez rodziców, ale po przekroczeniu tego wieku muszą dokonać ponownej rejestracji.
Za niedopełnienie obowiązków grożą surowe kary: do 5 tys. dolarów grzywny i nawet do pół roku więzienia dla kogoś, kto się nie zarejestrował, mandat podobnej wysokości i do 30 dni więzienia dla kogoś, kto nie miał przy sobie dokumentu potwierdzającego rejestrację.
Osoby przebywające w USA bez pozwolenia oczywiście muszą liczyć się z deportacją. Donald Trump i jego ekipa nie wahają się sięgać po najbardziej drastyczne rozwiązania w walce ze zjawiskiem, które uznają za jedno z największych zagrożeń dla współczesnych Stanów Zjednoczonych: nielegalną imigracją.
Trzeba zbudować mur, część druga
Podczas prezydentury Joe Bidena nielegalna imigracja do USA osiągnęła rekordowe poziomy. Prób nielegalnego przekroczenia amerykańskiej granicy bywało nawet ponad 200 tys. miesięcznie. I choć w 2024 roku sytuacja zaczęła się uspokajać, jeszcze na początku roku ta liczba utrzymywała się na poziomie około 50 tys. prób. W lutym tego roku wyniosła 8347. W marcu mogła nawet spaść poniżej 8 tys.
Jeśli gdzieś doszukiwać się błyskawicznego sukcesu administracji Trumpa, to właśnie w ograniczeniu nielegalnej imigracji do USA. Przynajmniej na razie liczby wyglądają imponująco.
Jak to jednak możliwe, że nowemu prezydentowi udało się coś, co nie udawało się innym prezydentom USA, w tym jemu samemu w poprzedniej kadencji?
Zobacz również:
Sztandarowym postulatem Trumpa z kampanii wyborczej w 2016 roku była budowa muru granicznego pomiędzy USA i Meksykiem. Tego pomysłu prezydent nie zarzuca. Już w połowie marca sekretarz bezpieczeństwa krajowego Kristi Noem ogłosiła budowę kolejnych siedmiu mil barier granicznych. Ale na wznoszeniu kolejnych fizycznych przeszkód nie koniec.
Trump przede wszystkim ogłosił stan wyjątkowy na granicy, umożliwiający podjęcie nadzwyczajnych środków w celu jej obrony. Do pomocy w rejon granicy zostali skierowani dodatkowi żołnierze, a ich łączna liczba to już ok. 9 tys. Trzeba jednak podkreślić, że nie zajmują się oni bezpośrednio zatrzymywaniem imigrantów, a jedynie wsparciem logistycznym, powietrznym czy inżynieryjnym. Grożąc cłami, Trump wymusił też na Kanadzie i Meksyku skierowanie większych sił do pilnowania granicy.
Jednak próby zabezpieczenia południowej granicy USA trwają od dekad, za prezydentury Busha juniora czy Baracka Obamy również podejmowano prace nad budową setek kilometrów umocnień granicznych. Same płoty i mury nie wystarczą. Trzeba jeszcze przekonać potencjalnych imigrantów, że próba przekroczenia granicy im się nie opłaci. I tutaj Trump przyjął radykalnie odmienny kierunek działań niż jego poprzednicy.
Historia pewnej aplikacji
W 2023 roku administracja prezydenta Bidena postanowiła ułatwić poszukiwanie azylu na granicy USA, umożliwiając umawianie się na konkretny termin poprzez aplikację CBP One.
Był to element szerszego planu. Ponieważ liczba prób nielegalnego przekraczania amerykańskiej granicy wzrosła kilkukrotnie (do ponad 200 tys. miesięcznie), Biden chciał zaostrzyć środki ochrony granicy, jednocześnie otwierając nowe drogi dla szukających legalnego pobytu w USA.
Aplikacja ograniczała liczbę starających się o azyl, poprzez dzienny limit spotkań możliwych do umówienia, ale i tak do stycznia 2025 roku skorzystało z tej drogi prawie milion osób, które obecnie przebywają w USA i oczekują na rozpatrzenie swoich wniosków. To zaś może zająć wiele miesięcy, a nawet lat – bo amerykański system azylowy zatkał się już dawno temu.
Zobacz również:
Zwycięstwo Donalda Trumpa zmieniło wszystko. Jeszcze w dniu inauguracji nowy prezydent zablokował umawianie nowych spotkań dla chcących wnioskować o azyl i anulował kilkadziesiąt tysięcy już umówionych terminów.
Sama aplikacja powróciła kilka tygodni później, już jako CBP Home, ale teraz miała służyć jako narzędzie do samodeportacji. Imigrant nielegalnie przebywający w USA może powiadomić Departament Bezpieczeństwa Krajowego, że dobrowolnie opuszcza kraj. Dlaczego miałby to zrobić?
Na początku kwietnia administracja ogłosiła, że prawo do pobytu w USA dla osób, które rozpoczęły procedurę azylową poprzez aplikację CBP One, zostało anulowane. Osoby te mają jak najszybciej opuścić USA albo zostaną potraktowane jako nielegalni imigranci. To zaś może być bolesne. Chodzi nie tylko o możliwą deportację.
Administracja Trumpa rozważa wykorzystanie pewnego zapomnianego przepisu, by wprowadzić kary finansowe dla osób, które pozostały w USA mimo nakazu opuszczenia kraju – 998 dolarów za każdy dzień. Przy czym kary mogłyby być naliczane do pięciu lat wstecz, więc imigrant mógłby zostać zmuszony do zapłacenia ponad miliona dolarów.
Ameryka nieprzyjazna
Przez lata przedostać się do USA było stosunkowo łatwo: przekroczyć granicę nielegalnie, pozwolić się złapać odpowiednim służbom, złożyć wniosek azylowy, którego rozpatrywanie mogło zająć kilkanaście miesięcy i rozpłynąć się gdzieś na ogromnym terytorium państwa, pośród masy innych osób przebywających tam bez prawa do pobytu (których może być nawet ponad 10 mln).
Nawet jeśli procedura azylowa zakończyła się odmową, znalezienie niedoszłego azylanta i jego deportacja okazywała się bardzo trudna. To zaś motywowało kolejnych chętnych, by szukać swojej szansy po amerykańskiej stronie granicy.
Trump postanowił to zmienić. Obiecał masowe deportacje i nawet jeśli wydalenie z kraju tych milionów nielegalnych imigrantów wydaje się skrajnie mało prawdopodobne (zarówno ze względu na problemy logistyczne jak i na konsekwencje dla amerykańskiej gospodarki, pozbawionej rąk do pracy), ważniejsza była wizja:
Niekończące się obrazki zatrzymań na ulicach największych miast. Doniesienia, że urząd skarbowy (IRS) podzieli się danymi podatników, by zidentyfikować przebywających w kraju nielegalnie – bo część z nich płaci podatki. Zniesienie prawa do obywatelstwa dla osób urodzonych na terytorium USA. Wspominane już rejestrowanie obcokrajowców. Cofnięcie prawa do pobytu dla obywateli wybranych krajów, którzy zostali wpuszczeni do Stanów Zjednoczonych za czasów Bidena. Uznanie karteli narkotykowych za organizacje terrorystyczne, co pozwoliło na surowsze traktowanie podejrzanych o przynależność do tych grup. Samoloty z deportowanymi wysyłane do Kolumbii czy Wenezueli. Wreszcie, zapowiedzi osadzenia w owianym złą sławą więzieniu w Guantanamo na Kubie czy zsyłka do Salwadoruna podstawie przepisów z końca XVIII wieku.
Zobacz również:
Część tych działań może się okazać niezgodna z prawem – jak zniesienie prawa do obywatelstwa dla urodzonych w USA, co wydaje się sprzeczne z konstytucją i zostało tymczasowo zablokowane przez sądy. Inne mogą generować poważne pomyłki i naruszenia.
Wysyłając do Salwadoru podejrzanych (lecz nieosądzonych) o przynależność do wenezuelskiego gangu Tren de Aragua, władze amerykańskie deportowały również niewinnego człowieka, Abrego Garcię. Departament sprawiedliwości przyznał się potem do błędu, a Sąd Najwyższy nakazał ułatwienie jego powrotu do USA. Administracja się do tego jednak nie kwapi, a prezydent Salwadoru, Nayib Bukele, już zapowiedział, że nikogo wysyłać z powrotem nie zamierza.
Jednak w logice przyjętej przez administrację Trumpa takie pomyłki nie są problemem. Przeciwnie, one jeszcze umacniają obraz Ameryki jako państwa nieprzyjaznego imigrantom.
Statystyki z pierwszych dwóch miesięcy prezydentury Trumpa zdają się potwierdzać skuteczność tej metody. Ale ostateczna weryfikacja przyjdzie dopiero za jakiś czas. Nie wszystkie nowe rozwiązania utrzymają się przed sądami. Obraz groźnego chaosu, który udało się wykreować administracji Trumpa, nieco zblaknie.
Ci, którzy dotychczas korzystali na pracy nielegalnych imigrantów, zaczną wywierać presję na administrację, by w trosce o branżę budowlaną czy rolniczą, nieco zliberalizowała swoje podejście. Grupy przestępcze, które ułatwiają przerzut ludzi przez granicę przyzwyczają się do działania w nowych warunkach. Dopiero wtedy będzie można powiedzieć, czy terapia szokowa wprowadzana przez 47. prezydenta USA przyniosła obiecane skutki.
Andrzej Kohut