
Drętwienie kończyn, duszność i ból w klatce piersiowej Maciej Jackowiak zgłosił o godzinie drugiej w nocy. Niedługo potem leżał już w karetce, z rozpoznanym zawałem serca. Trafił do szpitala, ale ledwie tydzień później wrócił do aresztu. Jackowiak uważa, że prokurator stał się dla niego „panem życia i śmierci”. Prokuratura uważa, że wszystko odbyło się zgodnie z procedurami.
Historię zatrzymania i aresztowania Macieja Jackowiaka, głównego podejrzanego w głośnej sprawie „afery paszowej”, szeroko opisywaliśmy we „Wprost”.
„Lekarze byli zszokowani”
Przedsiębiorca od lat zmagał się z poważnymi problemami zdrowotnymi, jednak pod koniec września 2022 r. sąd uznał, że może spędzić trzy miesiące na oddziale szpitalnym Aresztu Śledczego w Szczecinie. Półtora miesiąca później przeszedł ostry zawał serca i trafił do Kliniki Kardiologii w szpitalu uniwersyteckim. Po zaledwie tygodniu, oraz szeregu badań i zabiegów, został przewieziony z powrotem do aresztu. Mimo że lekarze szpitala więziennego twierdzili, że nie może być tam leczony.
– Pilnowany byłem (w szpitalu) przez strażników z karabinami, dzień i noc, przykuty do łóżka za trzy kończyny – opowiadał nam Jackowiak. – Kiedy mogłem już wstawać i chciałem skorzystać z toalety, to albo za rękę, albo za nogę, byłem przykuty zespolonymi kajdankami. Siedząc na toalecie, na drugim końcu łańcucha trzymał mnie strażnik.