Jeżeli chodzi o gamingowe słuchawki w segmencie premium dotąd mieliśmy raczej klęskę urodzaju. Oprócz dobrze znanych marek, jak SteelSeries, Razer czy Turtle Beach zaczęli się tutaj pojawiać również producenci typowo kojarzeni z branżą audio (czy wręcz sprzętem dla audiofili) – jak chociażby Audeze ze świetnym modelem Maxwell.
Seria Virtuoso Corsaira zawsze była tą najwyższą, w ramach której prezentowano produkty dla wymagających graczy. Model Virtuoso Max ma być jej kwintesencją.
Słuchawki są sprzedawane w wersji standardowej oraz dedykowanej konsoli Xbox (i tą właśnie się zajmiemy w tym materiale). W praktyce różnica ta sprowadza się właściwie do możliwości regulacji proporcji między głośnością gry a chatu za pomocą pokrętła w headsecie. Pod pozostałymi względami są one identyczne. Obie wersje są w pełni kompatybilne z PC i obie też podłączymy do konsoli PlayStation.
Solidne i wytrzymałe, ale czy wygodne?
Corsair Virtuoso Max występuje w dwóch wariantach kolorystycznych – carbon oraz silver (czyli po prostu czarnym i białym). Ten drugi jest ładniejszy, ale pierwszy za to bardziej praktyczny i uniwersalny (a poza tym, jak to czarny – pasuje do wszystkiego).
Niezależnie od tego, na którą wersję się zdecydujemy, otrzymamy headset w czarnym, zamykanym na suwak futerale. Etui posiada dedykowaną przegródkę (niestety jedną wspólną) na kabel USB-A – USB-C, dongle USB-A oraz odłączany mikrofon USB-C.
Już od pierwszej chwili Corsair Virtuoso Max robią piorunujące wrażenie jakością wykonania. Trzeba przyznać, że producent nie oszczędzał na materiałach. Metalowy pałąk od zewnątrz zabezpieczono sztuczną skórą. Od wewnątrz mamy materiałowe obicie wypełnione pianką pamięciową. Z analogicznego materiału wykonano nauszniki, które są niemal idealnie okrągłe i świetnie tłumią.
To dość osobliwe, ze słuchawki są sprzedawane wyłącznie z materiałowymi poduszkami. Myślę, że w tej kategorii cenowej nie zaszkodziłoby dołączyć drugiego zestawu z ekoskóry. Na szczęście pady są zdejmowalne, więc z pewnością niebawem pojawią się w sprzedaży alternatywne akcesoria.
Muszle słuchawek umieszczono na metalowych, regulowanych uchwytach. Każdą z nich możemy obrócić o ok. 100 stopni w osi poziomej i jakieś 20-30 stopni w pionowej. Od zewnętrznej strony mamy podświetlenie RGB, które możemy dostosować za pomocą aplikacji iCUE. Na krawędziach ulokowano natomiast elementy sterujące i złącza.
Na lewej słuchawce mamy przełącznik zasilania, który pozwala również na parowanie Bluetooth. Tutaj również ulokowano gniazdo USB-C, do którego podłączymy mikrofon. Sam moduł ma prostą, elastyczną konstrukcję i jest zwieńczony cylindryczną końcówką. Plusem na pewno jest wyposażenie go w dedykowany przycisk wyciszania.
Prawa słuchawka również posiada port USB-C – ten jest jednak przeznaczony do ładowania. Co istotne, nie da się podłączyć tutaj mikrofonu (ani na odwrót – kabla do gniazda mikrofonowego) ze względu na kształt obudowy. Poza tym mamy tutaj przycisk do przełączania ANC/trybu pracy oraz maleńką wajchę do sterowania multimediami. Ta ostatnia jest bardzo fajnie skonstruowana, co pozwala na bardzo intuicyjną, bezwzrokową obsługę.
Niestety słuchawki nie posiadają złącza 3,5 mm minijack. Sam port USB-C służy natomiast jedynie do ładowania baterii. Przewodowe podłączenie Virtuoso Max do komputera czy konsoli jest zatem kompletnie niemożliwe. Trzeba jednak podkreślić, ze możliwe jest jednoczesne ładowanie i używanie ich w trybie bezprzewodowym.
Każda ze słuchawek została też wyposażona w duże pokrętło. Podczas połączenia z PC lub PlayStation jedno z nich służy do regulowania głośności z gry, a drugie z telefonu (jeżeli podłączymy go po Bluetooth). W wersji Xbox headset pozwala za pomocą drugiego pokrętła regulować proporcję między natężeniem dźwięków gry, a chatem.
Sam headset jest też jednym z cięższych na rynku – waga 417 gramów może być odczuwalna dla niektórych osób, więc warto wziąć to pod uwagę. Jeżeli jednak chodzi o samą ergonomię, trudno mi powiedzieć o nich cokolwiek złego. Nawet przy długich godzinach przy konsoli nie odczuwałem dyskomfortu, więc w moim przypadku się sprawdziły. Nie traktujcie jednak tego jako wyznacznik, bo każda głowa i uszy są inne oraz potrzebują czegoś innego. Spotkałem się z opiniami, że Virtuoso Max lubią zbyt mocno uciskać w okolicach pałąka. Niektórzy też narzekają na małą ilość pianki w nausznikach. Najlepiej zatem pod tym względem wyrobić sobie opinię samodzielnie.
Spore możliwości, świetne brzmienie i ten mikrofon…
Sercem Corsair Virtuoso Max są duże 50-milimetrowe grafenowe przetworniki, które oferują bardzo przyzwoite brzmienie o bardzo dużym stopniu szczegółowości.
Domyślnie zostały one skonfigurowane tak, aby dawać mocny bas i dość priorytetowo traktować wysokie tony. W rezultacie sam środek pasma jest traktowany nieco po macoszemu i gubi swoją szczegółowość. To typowe dla gamingowych headsetów ustawienie, co na szczęście możemy dostosować za pomocą dedykowanej aplikacji po podłączeniu headsetu do PC. Trzeba jednak dodać, że niezależnie od ustawień nie jest to headset muzykalny. W zastosowaniach nie-gamingowych Virtuoso Max polegają, moim zdaniem, na całej linii.
To atutów słuchawek trzeba na pewno też zaliczyć natywne wsparcie dla Dolby Atmos, co pozwala na software’owe symulowanie dźwięku przestrzennego. W FPS-ach aspekt ten ma kolosalne znaczenie. Choć trzeba też dodać, że sama licencja na Dolby Atmos nie jest droga i każdy może ją zakupić indywidualnie na PC lub Xboksie.
Wspomniałem już o świetnym pasywnym tłumieniu dźwięków otoczenia. Jego dopełnieniem jest bardzo sprawnie działający ANC. Niestety nie możemy regulować jego intensywności. Oddano nam jednak do dyspozycji tryb przeźroczystości, który bazuje na dwóch mikrofonach wbudowanych w muszle headsetu. Działa on mocno przeciętnie.
Same mikrofony są również wykorzystywane podczas łączności Bluetooth (jeżeli nie podłączymy głównego mikrofonu) do prowadzenia rozmów telefonicznych. Virtuoso Max pozwalają nam bowiem na jednoczesną komunikację z naszym PC/konsolą oraz ze smartfonem. Przyda się to w sytuacji, kiedy podczas grania będziemy chcieli odbierać również połączenia lub słuchać muzyki.
Wspomniany odłączany mikrofon wypada naprawdę dobrze. Muszę przyznać, że to jeden z najlepszych mikrofonów, z jakimi dotąd miałem do czynienia. Głos jest naprawdę czysty, wyrazisty i nieskompresowany aż tak bardzo, jak ma to miejsce zazwyczaj. Minusem jest niestety średnio efektywne tłumienie odgłosów otoczenia – jeżeli macie głośną klawiaturę, zapewne będzie ona słyszalna przez rozmówców.
Kompletnie skopano też sidetone – a więc tryb, w którym słyszymy swój własny głoś w słuchawkach. Jest on zbyt cichy i jakby ograniczony wyłącznie do lewego kanału. Na szczęście producent już zadeklarował, że aktualizacja naprawiająca ten aspekt jest w drodze.
Do zarządzania headsetem służy aplikacja iCUE – ta sama, za pomocą której możemy zarządzać każdym innym urządzeniem Corsair. Dostosujemy tutaj jasność, kolory i wzór podświetlenia, czas uśpienia, a także oczywiście samo brzmienie za pomocą equalizera. Niestety słuchawki nie zapamiętują jego ustawienia, więc po podłączeniu do konsoli będą dalej pracować w trybie domyślnym. Aplikacja pozwala nam również zmienić funkcję przycisku ANC i sprawić, by pełnił on inną rolę.
Wbudowana bateria według producenta ma wystarczać na 60 godzin zabawy. Wymaga to jednak od nas dezaktywowania podświetlenia RGB. W takim standardowym trybie – z podświetleniem, ANC i głośnością na ok. 30-40% skali, a także okazyjnymi rozmowami w trakcie gry udało mi się rozładować headset po ok. 40 godzinach zabawy. Wg mnie to w zupełności zadowalający wynik.
Trzeba jednak zwrócić uwagę, że w tym segmencie cenowym coraz częściej pojawiają się słuchawki ze stacjami dokującymi oraz zapasowymi bateriami, które możemy szybko wymieniać i tym samym cieszyć się praktycznie nieskończonym czasem pracy na baterii. Szkoda, że na tym polu Corsair nie poszedł na całość. Z drugiej strony strach pomyśleć, ile by to mogło wówczas kosztować. A skoro o tym mowa…
Czy warto za ten headset zapłacić 1400 złotych?
To bez wątpienia najlepszy i najbardziej zaawansowany headset gamingowy, jaki do tej pory stworzył Corsair. Sęk w tym, że w tym segmencie cenowym mamy już wiele świetnych słuchawek. Co więcej, producenci tych topowych modeli zaczęli już oferować tutaj coś ekstra – audiofilskie brzmienie (Audeze), sprzężenie zwrotne (Razer) czy stacje dokujące i wymienne baterie (SteelSeries, TurtleBeach). Corsair Virtuoso Max niestety nie mają żadnej z tych rzeczy, co sprawia, że dość trudno uzasadnić ich wybór na tle konkurencji.
Niemniej trzeba przyznać, że jest to headset bardzo udany. Najbardziej spodobała mi się jakość wykonania oraz ergonomia, które stoją tutaj na bardzo wysokim poziomie (choć w przypadku tego drugiego aspektu – warto to sprawdzić osobiście i nie wierzyć mi na słowo). Są to też jedne z najlepiej brzmiących słuchawek gamingowych, jakie kiedykolwiek miałem na uszach (mimo, że totalnie nie sprawdzają się w muzyce). Mamy tutaj też naprawdę znakomity mikrofon i satysfakcjonujący czas pracy na baterii.
Czy tyle wystarczy, żebyście wybrali Virtuoso Max? Tego nie wiem. Mam jednak nadzieję, że w jakimś stopniu pomoże to Wam wybrać najlepsze dla siebie słuchawki gamingowe.
- Fantastyczne wykonanie i niebanalny design
- Bardzo przyzwoity ANC
- Rewelacyjnie brzmią w grach
- Podwójna łączność – 2.4 GHz i Bluetooth równocześnie
- Wbudowany Dolby Atmos
- Brak łączności przewodowej
- Zepsuty sidetone
- Cena