Skip to main content

  • Niemieckie prace nad „cudowną bronią” (Wunderwaffe) przyspieszyły w dekadzie poprzedzającej wybuch II wojny światowej
  • Waga tematu została dostrzeżona dopiero wraz z meldunkami i opisami przekazanymi przez AK
  • W rozpracowaniu nowej broni brali udział naukowcy związani z Politechniką Warszawską. Kiedy opracowanie znalazło się w rękach Brytyjczyków, ci w sierpniu 1943 r. przeprowadzili zmasowany nalot. Blisko 600 samolotów zrzuciło 2000 bomb
  • Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onetu

Zakłady Doświadczalne Peenemünde na wyspie Uznam funkcjonowały w latach 1936–1945. Na powierzchni 25 km kw. nad bronią samosterującą pracowało od 8 do 12 tys. osób, których zadania koncentrowały się na stworzeniu pierwszej wojskowej rakiety balistycznej V-2.

Spokój ośrodka został zakłócony po sukcesie wywiadu AK i alianckich bombardowaniach w nocy z 17 na 18 sierpnia 1943 r. W odpowiedzi Niemcy zadecydowali o rozdzieleniu produkcji i miejsc prób broni. Część fabryk przeniesiono w głąb Rzeszy. Nowy zakład doświadczalny utworzono w pobliżu Blizny i Pustkowa pod Dębicą na Podkarpaciu. 5 listopada 1943 r. po raz pierwszy odpalono tam V-2.

Teren, wcześniej poligon SS, znajdował się pod stałą obserwacją polskiego wywiadu. Kiedy 13 czerwca 1944 r. pierwsze rakiety V-1 spadły na Londyn, meldunki AK stały się szczególnie cenne i mogły okazać się kluczem do obrony wyspy. Kilka tygodni wcześniej nad Bugiem odnaleziono nieuszkodzoną V-2. Informacja o znalezisku szybko dotarła do Brytyjczyków, którzy nadali sprawie najwyższy priorytet.

Jedna z depesz brzmiała: „Wasze pociski mogą być udoskonalonym typem bomby latającej używanej obecnie na Londyn. Zależy nam bardzo na odtworzeniu waszego typu, a przyjaciele organizują podjęcie całości posiadanych przez was danych dokumentalnych oraz części składowych . Przyjaciele nadali sprawie najwyższą pilność. Powtarzam, najwyższą pilność”.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

„Nad Bałtykiem centralizuje się ośrodek budowy i prób samolotów rakietowych”

Niemieckie prace nad „cudowną bronią” (Wunderwaffe) przyspieszyły w dekadzie poprzedzającej wybuch II wojny światowej. Badania dotyczyły tzw. broni odwetowej (broń V, Vergeltungswaffe): latających bomb, czyli bezzałogowych samolotów wypełnionych materiałem wybuchowym (V-1) oraz balistycznych rakiet samosterujących (V-2). Londyn długo lekceważył doniesienia wywiadu.

Waga tematu została dostrzeżona dopiero wraz z meldunkami i opisami przekazanymi przez AK.

Łódzki okręg Związku Walki Zbrojnej (poprzedniczka AK) już w 1941 r. zidentyfikował kadłuby małych samolotów produkowane w miejscowej fabryce Raabego. Dwa lata później jednym z głównych zadań wywiadu Armii Krajowej, we współpracy m.in. z Ruchem „Miecz i Pług”, było rozpracowanie zakładów zbrojeniowych na wybrzeżu Morza Bałtyckiego.

W marcu 1943 r. do Sztabu Naczelnego Wodza trafił następujący meldunek: „ w Peenemünde nad Bałtykiem centralizuje się ośrodek budowy i prób samolotów rakietowych. Znajduje się tam fabryka, w której pracuje jakoby 8 tys. ludzi, laboratorium oraz lotnisko doświadczalne. W promieniu kilku kilometrów od stacji Peenemünde zamknięte są wszystkie drogi. Przejazd wyłącznie za specjalnymi przepustkami do sprawdzenia”.

Miesiąc później wywiad dotarł do posiadającego polskie korzenie pracownika ośrodka, który potwierdził próby z wielkimi rakietami i przekazał szkice obiektów. Ponadto jeden z agentów zatrudnił się jako woźnica zaopatrujący niemiecki zakład w żywność.

W czerwcu 1943 r. utworzono dedykowana grupę operacyjną nadzorowaną przez przeszkolonego w Wielkiej Brytanii porucznika Stefana Ignaszaka. Wśród jego najcenniejszych ludzi byli Jan Szreder i Bernard Kaczmarek, który pisał:

Szczegółowy raport dotarł wkrótce do Ignaszaka, który naniósł plan ośrodka na mapę o skali 1:300 000. Następnie materiał trafił do Biura Studiów Przemysłowych działającego w strukturze Komendy Głównej. W rozpracowaniu nowej broni brali udział naukowcy związani z Politechniką Warszawską. Kiedy opracowanie znalazło się w rękach Brytyjczyków, ci w sierpniu 1943 r. przeprowadzili zmasowany nalot. Blisko 600 samolotów zrzuciło 2000 bomb. Zniszczono część infrastruktury, zginęło kilkaset osób, w tym wielu inżynierów.

Baza startowa rakiet V-2 w Niemczech Roger Viollet / AFP

Baza startowa rakiet V-2 w Niemczech

„Przyjaciele nadali sprawie najwyższą pilność”

Próby rakietowe w Bliźnie stały się obiektem szczególnego zainteresowania polskiego wywiadu jesienią 1943 r. W akcji ponownie uczestniczyli Ignaszak i Kaczmarek. W jednej z relacji możemy przeczytać o „tajemniczych ruchach SS i Luftwaffe” oraz o „pilnie strzeżonych transportach nowej broni lotniczej”, którą z Wrocławia „przewieziono na teren poligonu SS”.

Choć Niemcy próbowali ukryć swoje tajemnice, AK ponownie okazała się szybsza. Większość wystrzeliwanych rakiet spadała blisko 300 km na północ od ośrodka doświadczalnego. Najczęściej odnajdywano mniejsze elementy. Wreszcie 20 maja 1944 r. nad Bugiem w pobliżu wsi Klimczyce (Podlasie) odnaleziono kompletną V-2, która niezwłocznie została zabezpieczona sitowiem i wikliną.

Na miejsce wysłano specjalistów w zakresie lotnictwa na czele z Antonim Kocjanem. Za pomocą traktorów pocisk podciągnięto powyżej poziomu rzeki i przetransportowano do jednej z pobliskich miejscowości, gdzie została opisana i sfotografowana. Najważniejsze elementy przewieziono do Warszawy. Po przekazaniu informacji Brytyjczykom, ci „nadali sprawie najwyższą pilność”. Postanowiono, że podzielona na części rakieta wraz ze sporządzonym przez Polaków opisem technicznym zostanie wywieziona na Zachód w ramach akcji lotniczej Most III. Lądowisko o kryptonimie „Motyl” znajdowało się pod Tarnowem. Akcję zaplanowano na 25 lipca 1944 r.

Do przyjęcia samolotu zaangażowano kilkuset żołnierzy z miejscowych oddziałów AK i Batalionów Chłopskich. Osłoną dowodził Władysław Kabat, który relacjonował:

Właściwe lądowisko znajdowało się kilkaset metrów dalej: „Był to pas łąk o długości 1200 i o szerokości 300 dużych kroków. Po bokach obsługa ustawiała w odstępach po 25 kroków latanie, które po zapaleniu dawały czerwone światło. Na wschodnim boku lądowiska ustawiony był mały reflektor i tablica ostrzegawcza ze szkłami odblaskowymi”.

Samolot transportowy typu Dakota wylądował kilka minut po północy (25/26 lipca). Na pokład załadowano części V-2 i pocztę. Wśród pasażerów znaleźli się Jerzy Chmielewski z Biura Studiów Przemysłowych (zastąpił aresztowanego Kocjana, który w sierpniu został zamordowany na Pawiaku) oraz Tomasz Arciszewski z PPS, późniejszy premier rządu na uchodźstwie.

Start okazał się znacznie trudniejszy niż lądowanie. Samolot nie mógł ruszyć z miejsca. Nie pomogło odcięcie przewodów hamulców przy kołach. Rozważano nawet spalenie maszyny. Ostatecznie okazało się, że ta ugrzęzła w podmokłej ziemi. Pomogło dopiero odkopanie kół oraz ustawienie desek i gałęzi. Dakota wystartowała w czwartej próbie i nad ranem szczęśliwie dotarła pod Brindisi na południu Włoch, gdzie znajdowała się Główna Baza Przerzutowa utworzona przez Sztab Naczelnego Wodza.

„…dzięki wysiłkowi setek pracowników wywiadu i specjalistów oraz żołnierzy AK…”

Przekazany przez Chmielewskiego ładunek został przetransportowany do Wielkiej Brytanii. Pułkownik Kazimierz Iranek-Osmecki z Komendy Głównej AK po latach podkreślał, że „w ten sposób w półtora roku, od początku 1943 r. do lata 1944 r., dzięki wysiłkowi setek pracowników wywiadu i specjalistów oraz żołnierzy AK największa ich tajemnica została Niemcom wydarta w porę, by ta nowa broń nie przeszkodziła w oswobodzeniu kontynentu”.

Polski wywiad miał kluczowe znaczenie w rozpracowaniu niemieckiego przemysłu zbrojeniowego.

W 1944 r. aż 70 proc. fabryk benzyny syntetycznej została prawidłowo umiejscowionych na mapie przez Brytyjczyków dzięki wiadomościom pozyskiwanym od Armii Krajowej. Sukces, zwłaszcza tzw. Sprawa B.L. (bomb latających), był dziełem zbiorowym.

Ruiny wyrzutni rakiet V-2 z czasów II wojny światowej (1946 r.) Stanisław Dąbrowiecki / PAP

Ruiny wyrzutni rakiet V-2 z czasów II wojny światowej (1946 r.)

Jak relacjonował po wojnie Chmielewski „ludzie w terenie do tego stopnia przejęli się tym zadaniem, że sprawa ruchu i identyfikacji statków w portach zeszła na dalszy plan”.

Człowiek, który przewiózł na Zachód rakietę V-2 podkreślał, że „zdobyte dane nie były dziełem jakiegoś przypadku, lecz zorganizowanej akcji, która doprowadziła do osiągnięcia zamierzonego celu. Były również wynikiem ofiarnej pracy dużej ilości anonimowych osób, z których wiele zapłaciło życiem za tę operację. Afera Peenemünde kosztowała nas przeszło sto pięćdziesiąt ofiar i bardzo dużą wpadkę sieci »Pomorze«, której już nigdy nie udało się odtworzyć w pierwotnym stanie sprawności”.