Skip to main content

„Frankenstein” Guillermo del Toro w niecałą dobę od premiery wskoczył na pierwsze miejsce rankingu popularności serwisu streamingowego Netflix. Film pod wieloma względami różni się od powieści gotyckiej Mary Shelley, zwłaszcza finałem. Wyjaśniamy zakończenie nowej adaptacji o potworze odrzuconym przez swojego ojca. Słowa Lorda Byrona tłumaczą je najlepiej.

Guillermo del Toro, trzykrotny laureat Oscara (za „Pinokia” i „Kształt wody”), marzył o przeniesieniu na ekran prekursorskiej książki Mary Shelley, która dała początek gatunkowi science fiction. Meksykański filmowiec nazwał jej dzieło „Biblią”, z którą żył od najmłodszych lat. Jak sam podkreślił, historię Victora Frankensteina chciał ująć po swojemu. – Zaśpiewać ją w innej tonacji i z innymi emocjami – mówił w rozmowie z Tudum.
W roli tytułowego naukowca reżyser obsadził Oscara Isaaca („Diuna”, „Co jest grane, Davis?”), a kreację stwora powierzył Jacobowi Elordiemu („Euforia”, „Wichrowe wzgórza”), który wypadł w jego obiektywie wybitnie. W obsadzie gotyckiego dramatu znaleźli się też Mia Goth („X”), Christoph Waltz („Bękarty wojny”), Felix Kammerer („Na Zachodzie bez zmian”) oraz Lars Mikkelsen („Ahsoka”).
Jak kończy się film „Frankenstein” Guillermo del Toro? (WYJAŚNIAMY)
Przypomnijmy, że „Frankenstein” snuje opowieść z dwóch perspektyw. Ranny i ścigany przez przeszłość Victor Frankenstein ląduje na pokładzie duńskiego statku, który utknął na lodzie w Arktyce. Naukowiec streszcza z pozoru bezdusznemu kapitanowi Andersonowi, który za wszelką cenę chce przedostać się przez krę, historię całego swojego życia, wielkich ambicji i eksperymentu polegającego na zabawie w boga.
Później na statek dostaje się niechciane dziecko Victora. Potężny potwór, który jednym machnięciem ręki potrafi zabić kilka osób. Wystraszony kapitan postanawia wysłuchać również historii stwora.
Postać grana przez Elordiego z niewinnej istoty, przywróconej do życia wbrew jej woli, staje się bezlitosnym monstrum, gdy spotyka się z ostracyzmem społecznym i brakiem miłości ze strony swego stwórcy. Potwór uzmysławia swemu ojcu, jakie błędy popełnił, jednocześnie wybaczając mu je.
W finale widzimy leżącego w łóżku Victora i pochylonego nad nim potwora. – Wybacz mi, mój synu. A jeśli w sercu się na to zdobędziesz, wybacz sobie istnienie. Skoro śmierć nie jest ci pisana, pomyśl, synu, póki żyjesz, cóż ci pozostaje, jeśli nie żyć? – pada z ust stwórcy. Przed śmiercią Victor prosi dziecko o to, by ostatni raz wymówiło jego imię – pierwsze słowo, jakie kiedykolwiek powiedziało.
Kapitan Anderson puszcza wolno potwora. Ucząc się na błędach Frankensteina, podejmuje decyzję o tym, by zrezygnować ze swoich ambicji i zawrócić statek, co spotyka się z wielki entuzjazmem całej załogi.
Nieśmiertelny potwór idzie następnie po lodzie. Na jego twarz pada ciepłe światło wschodzącego słońca. To moment, w którym stwór pierwszy raz akceptuje swoje istnienie.
„I tak serce, choć pęknie, złamane będzie żyć” – Guillermo del Toro cytuje przed napisami końcowymi poemat Lorda Byrona pod tytułem „Pielgrzymka Childe Harolda”. Nadmieńmy, że brytyjski poeta zainspirował po części Mary Shelley do napisania „Frankensteina”.
Jak kończy się „Frankenstein” Mary Shelley? Film del Toro niesie większą nadzieję
W oryginalnej książce Victor poprzysięga zemstę na potworze, ale chwilę później umiera na statku Roberta Waltona. Stwór dopiero po odejściu ojca pojawia się na pokładzie. Widząc martwe ciało Frankensteina, postanawia też umrzeć. Zamierza dokonać aktu samospalenia w Arktyce. W ostatnim akapicie powieści postać znika w ciemności.
Zakończenie skomponowane przez del Toro nie jest zatem tak pesymistyczne jak wizja Shelley. – „Frankenstein” opowiada o kimś, kto akceptuje życie pomimo braku śmierci. (…) Teraz nadszedł czas, by ono (red. przyp. – stworzenie) żyło – wyjaśnił reżyser nowej adaptacji „Frankensteina”.
Filmowy Victor przeniósł na stwora wielopokoleniową traumę. W finale potwór ma okazję zakończyć cykl, w którym ofiara staje się oprawcą. Swoiste katharsis.