Bezpieczny kontakt do autorów: marcin.wyrwal@redakcjaonet.pl; edyta.zemla@redakcjaonet.pl
Gościem najnowszego odcinka podcastu Marcina Wyrwała i Edyty Żemły „Fronty Wojny” był Zbigniew Parafianowicz, dziennikarz Dziennika Gazeta Prawna, współautor podcastu „Raport Międzynarodowy” i autor książki „Polska na wojnie”. Okazją do rozmowy była eskalacja wydarzeń na wojnie rosyjsko-ukraińskiej. Rozmówcy zastanawiali się nad tym, jakie reperskusje te wydarzenia mogą mieć dla Polski.
Program zaczął się jednak od przedstawienia przez Edytę Żemłę bulwersującej historii dotyczącej ważnego polskiego generała.
Jak załatwić generała
Gen. Jarosław Gromadziński, były dowódca Eurokorpusu z mediów dowiedział się, że premier Donald Tusk podtrzymał decyzję szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego (SKW), o odebraniu mu dostępu do tajemnic. Co ciekawe, kiedy gen. Jarosław Stróżyk, szef SKW w marcu tego roku zdecydował się na wszczęcie procedury sprawdzającej wobec gen. Gromadzińskiego, informacja ta zamiast do zainteresowanego trafiła do jawnych sieci wojskowych, a następnie przeciekła do mediów.
Kiedy gen. Gromadziński, w przedsionku siedziby służby kontrwywiadu, odbierał od szeregowej pracowniczki decyzję o wszczęciu postępowania kontrolnego, media już na ten temat huczały. Do dziś nie wiadomo, dlaczego SKW postanowiła wyeliminować z armii jednego z najbardziej doświadczonych generałów. Wiadomo, jedynie, że nigdy nie toczyły się przeciwko niemu żadne sprawy karne, nie było też żadnych zarzutów o niewłaściwe obchodzenie się z informacjami niejawnymi.
Nieoficjalnie oficerowie spekulują, że chodzi o zemstę na gen. Gromadzińskim. On sam podkreśla, że nie ma sobie nic do zarzucenia, a swojego dobrego imienia będzie bronił w sądzie.
Tymczasem w październiku Lloyd J. Austin III sekretarz obrony Stanów Zjednoczonych ogłosił, że generał Christopher T. Donahue został wyznaczony na stanowisko dowódcy armii amerykańskiej w Europie i Afryce. Gen. Donahue stał się więc najważniejszych amerykańskim dowódcą w naszej części globu.
W kontekście gen. Gromadzińskiego jest to o tyle ważne, że tych dwóch oficerów łączą relacje zarówno zawodowe, jak i prywatne. Przed wybuchem wojny w Ukrainie współpracowali w podrzeszowskiej Jesionce, kiedy wylądowała tam, dowodzona przez gen. Donahue 82 Dywizja Powietrznodesantowa. Następnie w Wiesbaden w ramach służby w Międzynarodowym Zespole ds. pomocy Ukrainie, któremu szefował gen. Donahue, a gen. Gromadziński był jego zastępcą.
Następnie rozmówcy przeszli do wydarzeń w Ukrainie.
Co może ustrzelić Ukraina w Rosji
Spirala wydarzeń zaczęła nakręcać się, kiedy prezydent USA Joe Biden wydał Ukrainie zgodę na używanie precyzyjnych pocisków ATACMS o zasięgu 300 km na terytorium Rosji, głównie w kontekście operacji w obwodzie kurskim.
— Ta decyzja nie odmieni losów wojny, tak jak nie odmieniło jej przekazanie Ukrainie samolotów w standardzie NATO, natomiast znacznie pomoże utrzymać Ukraińcom rosyjski region kurski, którym będą się targować w rozmowach o rozejm – ocenił Zbigniew Parafianowicz. — Wyraźnie przecież widać od kilku tygodni, że Rosjanie szykują się do odbicia tych terenów. Zorganizowali punkty dowodzenia, magazyny, 10 tys. północnokoreańskich żołnierzy z perspektywą na więcej. Dlatego umożliwienia Ukraińcom atakowania rosyjskich składów amunicji czy punktów dowodzenia ma znaczenie.
Marcin Wyrwał zastanawiał się jednak, czy liczba pocisków ATACMS w ukraińskim arsenale nie jest zbyt symboliczna, aby wytworzyć znaczącą różnicę na froncie. – Oficjalnie nikt tej liczby nie zna, ale jeśli popatrzeć na źródła, to mówi się o może 50 sztukach, z czego nie wiadomo ile już zostało wystrzelonych. Oczywiście, kilka uderzeń zostanie wykonanych w rejonie obwodu kurskiego, ale operacja tego rodzaju to jest logistyka sięgająca na dziesiątki albo setki kilometrów w głąb Rosji. W promieniu 300 km od linii frontu, a więc w zasięgu ATACMS znajduje się kilkanaście rosyjskich lotnisk i rozlokowanych jest około 170 rosyjskich jednostek. Sama ta liczba przekracza liczbę pocisków ATACMS, którymi dysponuje ukraina – powiedział.
Zbigniew Parafianowicz dodał, że pociski, które ma Ukraina, nawet nie muszą być tymi wersjami o możliwościach uderzenia na 300 km. — Patrząc na to, co się działo do tej pory, to mam wrażenie, że te wersje ATACMS, które dotarły na Ukrainę, to są wersje o zasięgu do 165 kilometrów, z głowicami z ładunkami kasetowymi, służące do likwidacji składów amunicji. Zasięg tego, co się wydarzyło, tego ataku na skład amunicji, potwierdzałoby tą wersję – powiedział odnosząc się do celnego uderzenia Ukraińców na magazyn amunicji w okolicach Briańska przy obwodzie kurskim.
Jak ukraińscy politycy mylą polityczny realizm z bezczelnością
Przy tej okazji Zbigniew Parafianowicz zauważył na pewne ochłodzenie na linii Kijów – Londyn w związku z brakiem dostaw przez Wielką Brytanię pocisków Storm Shadow. — Ukraińcy też wypuścili taki przeciek, że przekazano serwerowi, żeby nie przyjeżdżał do Kijowa jako turysta, jeżeli nie będzie mógł niczego ogłosić w sprawie Storm Shadow – powiedział.
— To jest bardzo oryginalna taktyka prezydenta Zełeńskiego i chyba całej jego administracji. Albo komuś zaczynają tam puszczać nerwy, albo mamy do czynienia z zespołem pewnego oderwania od rzeczywistości – ocenił Marcin Wyrwał.
— To jest pomylenie realizmu politycznego z bezczelnością, która jest niedopuszczalna w relacji z tak ważnym partnerem jak Wielka Brytania. Bo o ile Ukraińcy mogą jeszcze zakładać, że Polska jest na przymusie i można nią pomiatać w ich założeniu, o tyle jednak Brytyjczycy są kluczowym dla nich partnerem i ciągle są partnerem, który ma co im dać – odpowiedział Zbigniew Parafianowicz.
W nawiązaniu do owego „pomiatania” Polską, z którym mamy do czynienia w ostatnim czasie, dziennikarze omówili też pewien rodzaj kompleksów ukraińskich polityków. – Była taka kapitalna setka w jednym z wywiadów byłego ministra Kułeby, który powiedział, że szanuje miasto Londyn. To jest taki najbardziej szczytowy wyraz kompleksów, jakie można mieć wobec Europy. Warszawa, Krakowskie Przedmieście ją jednak zbyt prowincjonalne dla ministrów ukraińskich – powiedział ze śmiechem Zbigniew Parafianowicz.
Czy Polska powinna oddać sprzęt, jeśli Rosja przełamie front
W odniesieniu do tego, który z krajów jak może wspomóc Ukrainę, Zbigniew Parafianowicz przypomniał, że ze strony Kijowa są pewne naciski na przekazanie przez Polskę sprzętu zakupionego z Korei Południowej, lecz jak do tej pory – bez efektu.
— No to zadam kontrowersyjne pytanie: czy jeśli Rosjanie przerwą front i pójdą w stronę rzeki Dniepr, to Polska powinna wspomóc ich zakupionym przez siebie sprzętem? – zapytał Marcin Wyrwał. – No bo tu wracamy do narracji z 2022 r., według której Polska przekazywała swój sprzęt do Ukrainy, aby polscy żołnierze nie musieli walczyć z Rosją na własnym terenie, a przerwanie frontu zbliżyłoby nas do takiej sytuacji.
— W wojsku na przykład te opinie są jednoznaczne: nie jesteśmy w stanie już nic oddać, jeżeli chcemy się bronić. A jeżeli ruscy wejdą głębiej, to ta wojna może być bardzo realna z naszego punktu widzenia. Poza tym jest to element odstraszania. Uzbrojenie, więc wróg na nas nie napadnie, jeżeli jesteśmy silni – odpowiedziała Edyta Żemła.
— I to jest jednak ścieżka – zgodził się Marcin Wyrwał. – Ale ta druga ścieżka to oddajemy sprzęt tam, żebyśmy nie musieli walczyć tu.
— Jeżeli chodzi o mnie, to ja bym się skłaniała ku tej ścieżce, o której mówisz, czyli oddajemy, pomagamy Ukraińcom, próbujemy jak najdalej odepchnąć to zło ze Wschodu – powiedziała Edyta Żemła.
— Jak rozmawia się z dyplomatami zachodnimi czy też wojskowymi zachodnimi, szczególnie z Francji, Wielkiej Brytanii, to tam niestety dominuje takie przekonanie, że jeżeli Rosjanie dotrą do rzeki Dniepr, to najprawdopodobniej rzeczywiście wojska NATO będą musiały wspomóc Ukrainę nie sprzętem, ale osobiście – dodał Zbigniew Parafianowicz.
— A więc może to się tak skończyć, że oddamy sprzęt tam, a i tak będziemy tam walczyć – podsumował tę część rozmowy Marcin Wyrwał.
A jeżeli tak, to jak przygotowana jest nasza armia?
— Byłam w tym w tym tygodniu w Ministerstwie Obrony Narodowej i poznałam dane na temat liczebności naszej armii – powiedziała Edyta Żemła. — Ta liczebność rzeczywiście rośnie dość szybko. Mamy już 207 tys. żołnierzy, za chwilę będzie 210 tys., czyli ta granica trzystutysięcznej armii wyznaczona przez ministra Błaszczaka może rzeczywiście zostać zrealizowana. Przy tak dobrych zarobkach w wojsku osiągnięcie takiego poziomu nie jest problemem. Ale nie mamy dla tych ludzi zaplecza. Nie mamy sprzętu, na którym mogliby się szkolić, nie mamy poligonów. Koreański sprzęt cały czas płynie. Amerykański też jeszcze nie został ulokowany. To mi przypomina pospolite ruszenie.
Następnie rozmówcy przeszli do kwestii zerwanych kabli telekomunikacyjnych na Bałtyku.
Dlaczego Polska powinna stawiać na państwa basenu Morza Bałtyckiego
Mimo że od incydentu na Morzu Bałtyckim mijają kolejne dni, to Europa nie jest w stanie jednoznacznie zareagować.
— W morzach całego świata leży ponad pół tysiąca takich kabli, które mają długość od kilku kilometrów do kilku tysięcy kilometrów. Średnio co trzy dni jest zerwany czy uszkodzony jakiś kabel. Przczynami są kotwice statków, rybołówstwo, nawet rekiny. Ale Jeśli akurat w takim newralgicznym momencie jeden statek zrywa aż dwa kable, w tym najdłuższy na całym Bałtyku kabel pomiędzy Finlandią i Niemcami, to trudno tu o przypadek – powiedział Marcin Wyrwał.
— Ja też nie uważam, że to przypadek. Nawet Hiszpanie, którzy są oddaleni od wschodnioeuropejskiego teatru działań, narzekają na podejrzane ruchy rosyjskich jednostek, które zakłócają tę stabilność pod wodą – dodał Zbigniew Parafianowicz. – Ta wojna już trwa i jednym z jej teatrów są podmorskie kable, rurociągi i wszystko, co jest tam wartościowe.
Przy tej okazji rozmówcy poruszyli kwestię ogłoszonego przez premiera Donalda Tuska szczytu Państw Skandynawskich, Państw Bałtyckich i Polski. — Może właśnie taki rysujący się sojusz wcale nie będzie taki taki głupi, bo te wszystkie państwa realnie są zdeterminowane, w odróżnieniu na przykład do paru państw w Europie Zachodniej? – zapytał Marcin Wyrwał.
— Absolutnie! – zgodził się Zbigniew Parafianowicz. – Premier Tusk zaakcentował to w swoim expose, że Bałtyk staje się dla nas ważnym obszarem działania, bo mamy dwa nowe państwa natowskie, Finlandię i Szwecję. Państwa nie z kartonu, tylko poważne, poważne siły zbrojne, dobrze zorganizowane rządy i zainteresowane bezpieczeństwem na Bałtyku. Zmienia to oczywiście położenie też Litwy, Łotwy i Estonii, bo można te państwa zaopatrywać z morza, kontrolując szlaki zaopatrzenia. I dla nas to jest poważny partner.
— Orientacja na Bałtyk oznacza, że musimy być tam partnerem. A jakim my możemy być partnerem, jeżeli mamy jeden okręt podwodny, który się być może zanurza, ale nie wiadomo, czy się wynurzy? – zauważyła Edyta Żemła.
— Tu jest ryzyko, że jak wejdziemy w bliską współpracę ze Skandynawami i z Finlandią, to będzie alibi do tego, żeby dalej nic nie robić, bo oni mają łodzie podwodne, dużo wysp, rozbudowane siły morskie. Więc co możemy im dać?
— Naszą linię brzegową – skonstatowała z ironią Edyta Żemła.
W dalszej części podcastu dziennikarze omówili wprowadzoną w ostatnich dniach rozszerzoną doktrynę atomową Rosji, zastanawiając się, co może ona oznaczać dla Polski. Pełna wersja podcastu dostępna jest w wersji audio i wideo.