W przyszłym roku Android przestanie być tak otwarty, jak przywykliśmy myśleć. Google planuje objąć wszystkich twórców aplikacji — także spoza Play Store — obowiązkową weryfikacją. Dla programistów i alternatywnych sklepów z aplikacjami to moment, w którym zielony robot zaczyna przypominać zamknięty ekosystem konkurencji.
Google od lat weryfikuje programistów publikujących aplikacje w swoim sklepie, a od 2023 roku wymaga od nich potwierdzenia tożsamości. Firma twierdzi, że pomaga to ograniczać malware, wyłudzenia i powroty twórców banowanych wcześniej za złośliwe oprogramowanie. Ale przecież Google Play wiele razy przepuścił multum szkodliwych aplikacji, które zebrały miliony instalacji, więc filtr wcale nie jest taki niezawodny.
Różnica polega na skali. Od marca 2026 roku obowiązek ma objąć wszystkich twórców aplikacji instalowanych na certyfikowanych urządzeniach z Androidem — także tych dystrybuujących software bezpośrednio, poza Play Store. A zatem wieloletni symbol otwartości platformy, zostanie w dużej mierze powiązany z decyzją Google. Nie dotyczy to alternatywnych systemów pokroju LineageOS i GrapheneOS, ale dla większości użytkowników te projekty i tak są egzotyką.
Środowisko reaguje bez ogródek
Marc Prud’hommeaux, twórca petycji „Keep Android Open” i jeden z rozwijających F-Droida, opisał nastroje w branży jako „od zaniepokojenia do absolutnego sprzeciwu”. Bez wielkich kampanii i marketingu projekt zebrał masową aprobatę społeczności.
Programiści zarzucają Google’owi, że wymusza identyfikację nie tylko w celu zwiększenia bezpieczeństwa, ale przede wszystkim po to, by przejąć pełną pieczę nad dystrybucją oprogramowania na certyfikowanych urządzeniach — a to ponad 95 procent rynku poza Chinami. To duża władza jak na jednego gracza.
„Sideloading” zostaje, czy jednak nie?
Google od początku przekonuje: „Instalowanie aplikacji spoza oficjalnego sklepu jest fundamentalną częścią Androida i nigdzie nie znika.” I niby brzmi to uspokajająco. Ale tak naprawdę twórcy alternatywnych sklepów widzą to inaczej. Jeżeli wszystkie aplikacje — nieważne skąd — będą musiały pochodzić od zweryfikowanych twórców, to możliwość instalowania oprogramowania spoza Play Store staje się czysto „techniczna”. Nikt, kto nie będzie mieć certyfikacji, nie stworzy aplikacji, którą bez problemu zainstalujesz na swoim urządzeniu.
Branża mówi, że Google żywnie kłamie. Według niej, wprowadzenie obowiązkowej weryfikacji usuwa samą definicję wolnej instalacji — bo użytkownik (a właściwie, programista), aby zainstalować cokolwiek, musi przejść przez filtr Google. Spór jest więc tutaj kolizją na kilku poziomach: zarówno technicznym, jak i logicznym i czysto PR-owym.
Problem nie leży tylko w przestępcach
Google tłumaczy zmiany tym, że część twórców wielokrotnie wraca z nowymi kluczami certyfikacyjnymi, by obejść bany. To oczywiście problem. Jednak krytycy zwracają uwagę, że weryfikacja nie chroni przed innym typem zagrożeń: aplikacjami tworzonymi przez „legitnych” twórców, lecz później „zatrutymi” przez uzłośliwiające się biblioteki lub wadliwe pakiety SDK. Większość głośnych kampanii malware wynikała właśnie z takich komplikacji.
Uderza też brak odpowiedzialności: Google nie odpowiada finansowo ani prawnie, gdy złośliwa aplikacja prześlizgnie się przez Play Store. Jednocześnie otrzyma pełną kontrolę nad tym, kto może w ogóle dystrybuować aplikacje na certyfikowane urządzenia. Według branży to nie jest fair.
F-Droid i konkurenci widzą zagrożenie egzystencjalne
Weryfikacja programistów uderza najmocniej w platformy dystrybucji oparte na otwartym oprogramowaniu. F-Droid już dziś działa w cieniu dominacji Play Store, ale zachowuje funkcję wolnego repozytorium. Jeśli twórcy tych aplikacji będą musieli zostać zatwierdzeni przez Google, rola alternatywnych sklepów dramatycznie się skurczy.
Prud’hommeaux porównuje to do wcześniejszych działań Google, takich jak ograniczenie możliwości stosowania skutecznych adblocków w Chrome czy wygaszanie publicznego rozwoju AOSP. W jego narracji rysuje się wyraźna linia: każda kolejna decyzja zwiększa kontrolę nad całym łańcuchem Androida.
Regulatorzy zaczynają patrzeć uważniej
Choć plan Google ogłoszono niedawno, już teraz zainteresowanie wyrażają organy regulacyjne. Europejska Unia także zerka w stronę Mountain View, choć formalnego postępowania jeszcze nie rozpoczęto. Program ma ruszyć najpierw w Brazylii, Indonezji, Singapurze i Tajlandii. To swoisty test pilotażowy. Jeżeli przejdzie bez zastrzeżeń, kolejne regiony mogą nie otrzymać nawet szansy na sprzeciw.
Czytaj również: Na Androidzie dalej „stabilnie”. 40 milionów pobrań wirusów z Google Play
Żaden smartfon z Androidem nie wybuchnie i żadna aplikacja nie przestanie działać następnego dnia. Jednak zmienia się fundamentalny element ekosystemu Google’a: to, kto decyduje o tym, jakie oprogramowanie możesz wgrać na swoje urządzenie. Do tej pory była to kwestia wolnego wyboru użytkownika. Od 2026 roku decyzja będzie należeć wyłącznie do korporacji. I niby jest sporo argumentów za, ale są i kardynalne argumenty przeciw.

