Zauważmy, jaką panikę wywołała na Kremlu zgoda Waszyngtonu, Londynu i Paryża na używanie przez Ukraińców rakiet ATACMS i pocisków Storm Shadow/SCALP w legalnych granicach Federacji. W odpowiedzi Rosja sięgnęła po „najcięższą artylerię”, najpierw „podkręcając” własną doktrynę jądrową, a później atakując Dniepro przy użyciu rakiety przeznaczonej do przenoszenia ładunków nuklearnych. To desperacka próba wymuszenia na Zachodzie cofnięcia wspominanej zgody i zaniechania dostaw ATACMS-ów i Storm Shadowów. A przecież nie mówimy o potężnym arsenale, który nagle znalazł się w rękach Ukraińców. Kijów ma do dyspozycji po około 50 rakiet i pocisków obu systemów.
Tylko tyle i aż tyle, bo przy tak ograniczonym „bogactwie” przełomu w skali całego frontu spodziewać się nie należy. Ale taka ilość amunicji użyta wyłącznie w obwodzie kurskim (i w przyległościach), do rażenia baz logistycznych i centrów dowodzenia, mogłaby Rosjan lokalnie sparaliżować. Uniemożliwić im, w sensownym horyzoncie czasowym, odzyskanie okupowanego przez Ukraińców regionu. W konsekwencji osłabiłoby to pozycję negocjacyjną Moskwy, gdy dojdzie już do rozmów pokojowych.
A teraz wyobraźmy sobie, że Ukraina ma po kilkaset ATACMS-ów i Storm Shadowów…
Przerośnięte ego i ambicje
Marzenia ściętej głowy? Zapewne tak. Zmiana warty w Białym Domu najpewniej oznacza wycofanie się USA ze wspierania Ukrainy w skali, do jakiej przywykliśmy. Donald Trump deklaruje chęć szybkiego zakończenia wojny, nawet jeśli miałoby to odbyć się kosztem napadniętego przez Rosję kraju. W takim scenariuszu nie ma mowy o rozbudowywaniu ukraińskiego potencjału bojowego, nie tylko rakietowego. A wsparcie samej Europy to za mało.
Ale w medialno-analitycznym obiegu są też bardziej optymistyczne wizje przyszłości. Nowy/stary amerykański prezydent nie raz już dowiódł swojej nieprzewidywalności i tego, że podejmuje decyzje pod wpływem emocji. Są więc tacy, którzy wieszczą, że oszukany/wystawiony przez Putina Trump „przestawi wajchę” i zacznie słać do Ukrainy znacznie więcej pomocy, niż miało to miejsce dotychczas. Co musiałoby wydarzyć się „po drodze”? Ano rosyjski przywódca mógłby odrzucić ofertę Trumpa lub zrobić coś, co Amerykaninowi uniemożliwiłoby przedstawienie pokoju jako osobistego sukcesu. De facto więc mamy tu założenie, że górę wzięłyby negatywne cechy charakteru obu polityków – ich przerośnięte ego i ambicje.
Naiwne? Trochę tak, ale z drugiej strony – mało mamy dowodów, że świat wielkiej polityki rządzi się także emocjami? Moje zastrzeżenia co do realności tego scenariusza wynikają z czego innego. Dostrzegam mianowicie istnienie „wąskich gardeł”, które nie znikną, nawet jeśli za Oceanem pojawiłaby się wola polityczna, by zaangażować się w pomoc dla Ukrainy w znacznie większym zakresie.
Zasoby niemal niewyczerpalne
By wyjaśnić, co mam na myśli, przyjrzyjmy się czołgom Abrams i ich producentowi, fabryce w Limie w stanie Ohio.
Do tej pory powstało około 10 tys. tych pancernych kolosów, co czwarty nadal pełni służbę w siłach zbrojnych USA. Pierwsze Abramsy pojawiły się w jednostkach na początku lat 80., ostatnie wozy zjechały z taśm produkcyjnych w połowie lat 90. Od tego momentu „Lima” nie wytwarza fabrycznie nowych czołgów, skupiając się na modernizacji już istniejących egzemplarzy (pojawiły się zapowiedzi powrotu do produkcji nowych „skorup”, ale to nadal pieśń przyszłości). Bazą dla tych działań jest niemal 6 tys. Abramsów (a wedle niektórych źródeł „tylko” 4 tys.) o różnym stopniu zdekompletowania, w minionych dekadach wycofanych z linii i składowanych w magazynach.
Obie liczby przemawiają do wyobraźni i sprawiają, że postrzegamy pancerne zasoby USA jako niemalże niewyczerpalne. Widzimy w nich „polisę”, która bez większych problemów mogłaby objąć także Ukrainę. Wszak już kilkaset maszyn – 300-500 – definitywnie zmieniłoby pole bitwy na Wschodzie, tak bardzo górują możliwościami nad rosyjskimi/sowieckimi odpowiednikami.
Tyle że „udrożnienie” starej „skorupy” zajmuje kilkanaście miesięcy. Obecnie; przed wybuchem pełnoskalowej wojny w Ukrainie, gdy amerykański przemysł zbrojeniowy pracował na ćwierć gwizdka, były to nawet dwa lata. Można ów proces skrócić do pół roku, pod warunkiem, że wytypowane do „apgrejdu” egzemplarze będą w dobrej kondycji, a zakres przewidzianych modernizacji i modyfikacji nie będzie duży. Czyli że będziemy mieli do czynienia z „bieda-Abramsami” – i tak lepszymi od rosyjskich tanków, ale już bez wielu istotnych przewag. Bez wchodzenia w zbędne techniczne szczegóły – takie właśnie maszyny trafiły do Ukrainy w zeszłym roku. To nie tylko ich symboliczna liczba (31 sztuk…), ale też wytrzebione możliwości odpowiadają za brak „efektu wow” na froncie.
Cudu i tak nie będzie
Wróćmy do „Limy” – fabryka do niedawna była w stanie „produkować” około 150 Abramsów rocznie, obecne moce pozwalają na remont i modernizację 250 egzemplarzy. Tyle właśnie czołgów – w najnowszej, a więc wymagającej najwięcej zabiegów konfiguracji – zamówiła Polska. Pierwsze maszyny z tego pakietu dotrą nad Wisłę za kilkanaście dni, generalne kontrakt ma zostać zrealizowany do końca 2026 roku. Równolegle amerykańska fabryka będzie pracować nad zamówieniem z Australii (75 wozów), no i nade wszystko nad zleceniami na rzecz sił zbrojnych USA.
Gdzie tu „wcisnąć udrażnianie” Abramsów na potrzeby armii ukraińskiej, w liczbie, która nie byłaby symboliczna i dawała szansę na przełom na froncie? Ano właśnie…
Podwojenie mocy produkcyjnych rozwiązałoby problem, ale Amerykanie na razie tego nie przewidują. A i tak proces przygotowania i rozbudowy zaplecza technicznego zająłby co najmniej kilkanaście miesięcy.
A te same uwarunkowania cyklu produkcyjnego i modernizacyjnego dotyczą także innej „super broni” (której obecność w większej liczbie znacząco poprawiłaby możliwości Ukrainy) – samolotów F-16. Ich też „stoi na pustyni” mnóstwo, ale co z tego, skoro żaden nie nadaje się do natychmiastowego wdrożenia do służby? A w tym przypadku mamy jeszcze dodatkowy kłopot w postaci długotrwałego szkolenia personelu – tak latającego, jak i technicznego.
Jeśli idzie o ATACMS-y – Stany produkują rocznie 500 rakiet, większość na eksport w ramach długoletnich zobowiązań.
Do czego zmierzam? Ano do tego, że cudu nie będzie, nawet jeśli w Ameryce Donalda Trumpa zechcą „mocniej wejść w temat Ukrainy”. Decyzje, by zapewnić Ukrainie dostęp do dużej liczby „poważnego” uzbrojenia należało podejmować w 2022 i 2023 roku. Ten czas, niestety, zmarnowano…
Marcin Ogdowski