Skip to main content

  • Prosumenci pamiętają, że jedną ze 100 przedwyborczych obietnic Koalicji Obywatelskiej były niższe rachunki za prąd dla inwestujących w fotowoltaikę
  • Obecne zasady wielu nazywa „katastrofą”, a nawet „złodziejstwem”. — Magazyn energii to jedyne wyjście — mówi pan Łukasz, monter-elektryk z Podhala
  • — W ciągu ośmiu miesięcy nie zapłaciłam ani złotówki rachunku za prąd — opowiada pani Elżbieta, która ma magazyn energii. Przyznaje, że to kolejny wydatek, który będzie się zwracał przez wiele lat
  • Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu

W ostatnich tygodniach na łamach Onetu opublikowaliśmy serię tekstów opisujących problemy Polaków, którzy zmodernizowali swoje przydomowe kotłownie i po wyrzuceniu z nich pieców na węgiel zainstalowali pompy ciepła. W artykule „Tysiące Polaków »nabitych« w pompy ciepła. Skarżą się na rachunki. »No, dramat!«” opisaliśmy historię takich osób. Nasi rozmówcy liczyli, że mając pompy ciepła, będą nie tylko ekologiczni, ale też mocno zaoszczędzą. Te urządzenia reklamowano im jako dużo tańsze w użytkowaniu niż opalanie domów węglem.

W wielu przypadkach okazało się to nieprawdą. Dzieje się tak, ponieważ pompa ciepła, której zadaniem jest pozyskanie ciepła z powietrza lub krążącej w zakopanych pod ziemią rurach cieczy do pracy zużywa dużo prądu.

Jak wyjaśniają instalatorzy, jeśli pompa ciepła będzie źle dobrana do danego budynku lub jej moc będzie zbyt mała, to rachunki za użytkowanie takiego urządzenia mogą wynieść nawet tysiące złotych miesięcznie.

Posiadacze pomp ciepła w większości byli na taki scenariusz przygotowani, ale liczyli, że zapotrzebowanie na prąd zaspokoją, montując do pary z pompami… panele fotowoltaiczne. Wyprodukowany przez fotowoltaikę prąd za dnia miał być wykorzystany nocą. Analogicznie energia, jaka została wyprodukowana latem i oddana do sieci energetycznej, miała wrócić do właścicieli przydomowych farm prądu zimą, gdy potrzebują jej oni do obsługi pomp.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

„Nowe” i „stare” zasady dla właścicieli fotowoltaiki

Taki scenariusz sprawdzał się do ok. 2022 r. Po nim nastąpiły jednak niekorzystne dla prosumentów zmiany w prawie.

— Prosument posiadający pompę ciepła plus fotowoltaikę musi przechować energię z wiosny, lata i wczesnej jesieni aż do zimy — tłumaczy pan Dominik posiadacz paneli fotowoltaicznych, który zgłosił się do redakcji Onetu.

— Żadne magazyny energii na poziomie prosumenta nie są w stanie zmagazynować tak dużej ilości energii przez tak długi czas. Dlatego taki mikro producent musi w okresie letnim, wprowadzać swoje kilowatogodziny do sieci energetycznej, gdzie zostaną skonsumowane na bieżąco. Wirtualnie nabija sobie tym „licznik” zysku i odbiera z niego „energetyczne oszczędności” dopiero zimą. Obecnie opłaca to się jednak jeszcze tylko ludziom, którzy podpisali swoje umowy z zakładem energetycznym przed 2022 r. Po nim w naszym kraju wprowadzono zasadę net-billingu. Zgodnie z nią sprzedawanie w ten sposób energii do sieci jest całkowicie nieopłacalne. Moim zdaniem patrząc na to, ile trzeba było zainwestować w takie panele, to cała procedura była wręcz finansową katastrofą dla prosumentów — dodaje.

Na czym dokładnie ta „katastrofa” wygląda, tłumaczy Wojciech Firlej, kolejny z czytelników, który opisuje nam swoją historię.

— Net-billing to w mojej opinii totalne oszustwo dla prosumenta. Według aktualnej ustawy każdy, kto produkuje prąd panelami fotowoltaicznymi, traci aż pięciokrotność tego, co wprowadzi do sieci. Tacy ludzie sprzedają dziś 1 kWh energii za 22 gr, a wieczorem, by oświetlić dom, kupują tę samą ilość energii za 1,39 zł. By to się opłacało, trzeba, by zainstalować panele o mocy łącznej wynoszącej pięć razy więcej niż zużycie energetyczne danego domu. Tylko że zakup tylu paneli będzie kosztować majątek — opisuje.

Jak przypomina nasz rozmówca, to wszystko w sytuacji, gdy Koalicja Obywatelska idąc do zeszłorocznych wyborów parlamentarnych, przedstawiła „100 konkretów na pierwsze 100 dni rządów”, wśród których była pomoc dla prosumentów.

brzmiała obietnica KO.

Zakład energetyczny zarabia krocie na pośrednictwie

Przypomnijmy. W 2014 r. Polska, która walczyła wówczas o poniesienie udziału „zielonej energii” w swoim miksie energetycznym, zachęcała Polaków do instalacji fotowoltaicznych. 10 lat temu ruszył więc program „taryf gwarantowanych” dla prosumentów. Ówczesne zasady były bardzo korzystne dla producentów prądu, bo ceny sprzedaży i zakupu energii ustawiały w proporcji 1:1.

W sierpniu 2016 r. nastąpiła zmiana. Do życia wszedł wówczas system net-metteringu. Był on dalej w miarę korzystny dla prosumentów. Zakładał, że każda wyprodukowana jednostka energii, która jest sprzedawana (oddawana do sieci energetycznej), będzie mogła być później odebrana przez prosumenta w stosunku 80 proc. 20 proc. przepadało wówczas prosumentowi tytułem kosztów.

Ostatecznie w 2022 r. wprowadzono przepisy określane przez monterów jako „nowe zasady”. To właśnie opisany już wyżej net-billing.

— Na niedawnym spotkaniu z Szymonem Hołownią jeden z rozmówców marszałka Sejmu określił te zasady mianem „złodziejstwa”, a Hołownie nie zaprzeczył — mówi Tomasz, mieszkaniec Podhala. — No bo czy można powiedzieć inaczej? Rozumiem, że sieć energetyczna nie jest magazynem energii, bo na kablach prądu fizycznie przechowywać się nie da. Dlatego prąd wyprodukowany latem przez fotowoltaikę jest natychmiast gdzieś konsumowany, a zimą do domów trafia prąd z elektrowni. Ale nie rozumiem, dlaczego ten proceder ma finansować tylko zwykły Kowalski? Przesył energii od prosumenta do odbiorcy to zaledwie ułamek kosztu przesyłu z elektrowni kilkaset kilometrów liniami wysokiego napięcia. Przesył prądu od prosumenta do odbiorcy to zazwyczaj transfer energii na odcinku zaledwie kilkadziesiąt metrów linią niskiego czy średniego napięcia. Inaczej mówiąc: prąd, który wyprodukuje latem ja, jest przez zakład energetyczny sprzedawany natychmiast mojemu…. sąsiadowi, który paneli nie ma.

Jak zauważa pan Tomasz, zakłady energetyczne w całej Polsce zarabiają na takim transferze krocie. — Tymczasem w praktyce ja mógłbym sam rozciągnąć przewód energetyczny do sąsiada i sprzedawać mu za dnia swój prąd taniej od elektrowni. Ja bym zarobił lepiej niż dziś na sprzedaży kilowatogodzin do sieci, a sąsiad kupiłby tańszy prąd niż z tejże sieci. Ale nie możemy tak zrobić, bo to nielegalne.

„Chomikowanie” prądu

W tej sytuacji dla wielu Polaków jedynym rozwiązaniem na odzyskanie, choć części pieniędzy zainwestowanych w panele fotowoltaiczne, jest wydanie kolejnych pieniędzy na magazyn energii. To skomplikowane urządzenie, ale w gruncie rzeczy można porównać go z samochodowym akumulatorem. Za dnia jest on ładowany przez prąd płynący z paneli PV a nocą, gdy w danym domu włączane są lampy, działa pralka czy uruchomiony jest telewizor, energia do tych urządzeń płynie nie z sieci energetycznej tylko właśnie tego swoistego „powerbanku”.

W obecnej chwili dla ludzi, którzy sprzedają prąd zakładom energetycznym na „nowych zasadach” magazyn energii to jedyne wyjście — mówi pan Łukasz, monter-elektryk z Podhala. — Ludzie nie oddają bowiem energii za półdarmo, tylko korzystają z niej sami, gdy słońce już nie świeci. Dalej są na tym straty, bo przy słonecznej pogodzie za dnia panele wyprodukują więcej energii, niż dany dom zużyje po zmroku. Ale jednak to się opłaca, bo rachunki za prąd maleją.

Swoje wyliczenia po zamontowaniu magazynu energii pokazuje nam pani Elżbieta, mieszkanka okolic Wielunia w woj. łódzkim.

— Mam na dachu domu i stodoły panele fotowoltaiczne o łącznej mocy 20 kw. Rok temu dokupiłam wraz z mężem magazyn energii o mocy 20 kWh — mówi. — W okresie od kwietnia do października te panele produkują wystarczająco energii na całe moje zużycie za dnia. Dodatkowo ładują ten akumulator, z którego czerpię prąd w nocy. Skutkiem tego w ciągu tych ośmiu miesięcy nie zapłaciłam ani złotówki rachunku za prąd. Wcześniej płaciliśmy po 300-400 zł miesięcznie. Oszczędność jest więc spora. Niestety ten system nie jest tak wydolny zimą, bo wówczas słońca jest niewiele. Inna sprawa, że za panele i magazyn energii zapłaciliśmy łącznie blisko 50 tys. zł. Sam magazyn energii kosztuje dziś 10-20 tys. zł. Tym samym to kolejny wydatek, który będzie nam się zwracał wiele lat.