
Kulisy największego kryzysu marki Xbox
Wszystko wydarzyło się błyskawicznie. Zamknięto legendarne The Initiative – studio, które miało wskrzesić Perfect Dark. Zakończono maraton reanimowania Everwild w Rare. Skasowano wielkie MMO ZeniMax Online, rozbito projekty, które jeszcze niedawno pojawiały się w prezentacjach jako wizytówki „nowego Xboksa„. Do tego doszły pożegnania z takimi twórcami jak Gregg Mayles – to nazwisko, które znaczyło dla Rare tyle, co Sid Meier dla Firaxis.
Microsoft nie oszczędził nawet swoich ikon – zespoły, które tworzyły wizerunek marki na przestrzeni dekad, w jednej chwili straciły większość kadry. Działy testów, user research czy produkcji ekskluzywnych usług zostały zredukowane niemal do zera. W niektórych studiach nie da się dziś mówić o kontynuacji projektów – zostały puste biurka i echo po spotkaniach.
Dlaczego teraz? I dlaczego tak brutalnie?
Oficjalne komunikaty mówią o „uporządkowaniu portfolio„, „skupieniu na najważniejszych markach„, „elastyczności” i „nowej strategii„. Słowa Phila Spencera – o potrzebie zwinności i trudnych decyzjach – brzmią wiarygodnie tylko do pewnego momentu. Każdy, kto obserwował ostatnie lata w Microsofcie, widział rosnącą presję na wyniki, skalę wydatków i, co chyba najważniejsze, nieustanne porównania z konkurencją.
A przecież wszyscy w pamięci mamy wciąż spektakularne przejęcie Activision Blizzard za 69 miliardów dolarów (w przeliczeniu: około 276 miliardów złotych wobec ówczesnego kursu). To było olbrzymie wydarzenie na skalę nie tyle branży, co ogólnoświatowego biznesu. Tyle że rynek coraz wyraźniej wysyłał sygnały, że nadszedł czas na weryfikację kosztów. Gdy Game Pass przestał zaskakiwać liczbą nowych subskrybentów, a kolejne duże premiery nie podnosiły wykresów, w Redmond zapadła decyzja o ostrym hamowaniu. I to takim, po którym zostają ślady na asfalcie.
Co może oznaczać ta katastrofa dla Xboksa?
Odpowiedź na to pytanie nie jest ani oczywista, ani jednoznaczna. Po pierwsze, Xbox traci to, co przez lata budowało jego wizerunek – różnorodność i śmiałość w inwestycjach. Zamiast kolejnych eksperymentów, będziemy obserwować ostrożny powrót do największych, sprawdzonych marek. Halo, Forza, Minecraft – te brandy będą trzymane pod kloszem, pilnowane i wspierane niezależnie od wstrząsów.
Po drugie, trzeba spodziewać się spadku liczby nowych, oryginalnych produkcji. Xbox Game Studios, osłabione i zredukowane, nie będą w stanie zasypać rynku nowościami. Gracze poczują to już za dwa-trzy lata – zarówno w Game Passie, jak i na półkach sklepów z grami.
Po trzecie, te decyzje mogą wywołać efekt domina w całej branży. Setki doświadczonych twórców właśnie szuka nowych miejsc zatrudnienia – część trafi do mniejszych studiów, część założy własne firmy. W efekcie może to doprowadzić do wzrostu kreatywności poza wielkimi korporacjami, ale na główny nurt przez chwilę spadnie cień przewidywalności.
Czego naprawdę chce dziś Microsoft?
To pytanie pojawia się nie tylko wśród graczy, ale i wśród inwestorów. Czy Microsoft zamierza przeobrazić Xboksa w ekosystem usług, w którym gry są tylko jednym z wielu składników? Czy może planuje wrócić do bardziej zamkniętej, ekskluzywnej formuły – elitarnego, prestiżowego klubu z ograniczoną liczbą marek?
Na razie korporacja deklaruje wsparcie dla Game Passa, podkreśla rolę flagowych serii i zapowiada „inteligentną selekcję projektów”. Ale ten język – rodem z prezentacji dla akcjonariuszy – nie odpowiada na pytanie o przyszłość kreatywnej duszy Xboksa.
Dla kogo jest dziś marka Xbox?
Możliwe scenariusze są przynajmniej trzy:
-
Pierwszy: Microsoft przechodzi do defensywy i przez kilka lat skupia się wyłącznie na tym, co przynosi przewidywalny zysk.
-
Drugi: firma stawia na długofalowy rozwój usług, ogranicza ryzyko, ale po cichu inwestuje w nową generację projektów – może mniejszych, ale tworzonych szybciej i taniej.
-
Trzeci: Xbox staje się bardziej multiplatformowy, Game Pass pojawia się na jeszcze większej liczbie urządzeń, a ekskluzywność przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.
Co z tego wynika dla graczy?
Przede wszystkim – nie należy się spodziewać powrotu do czasów, gdy każdy kwartał przynosił nowe, zaskakujące premiery spod znaku Xbox Game Studios. Najbliższe lata upłyną pod znakiem sequeli i ostrożnych decyzji. Jednocześnie wiele osób, które odeszły z Microsoftu, może wkrótce stworzyć coś, czego giganci nie potrafią już zaoferować – małe, autorskie gry, o których będzie głośno właśnie dlatego, że powstały w kontrze do korporacyjnej kalkulacji.
Ostatnie tchnienie wielkiego marzyciela?
Katastrofa w Xboksie to nie tylko historia liczbowych redukcji i zamkniętych studiów. To przede wszystkim brutalne przypomnienie, że nawet największy gracz nie może bez końca rozwijać się przez dokładanie kolejnych cegieł do rosnącego muru. Gdy przychodzi czas rozliczeń, liczy się nie skala, lecz elastyczność i zdolność do szybkiej zmiany kursu.
Właśnie teraz Xbox przechodzi tę lekcję szybciej i boleśniej niż ktokolwiek się spodziewał. Branża patrzy na Redmond z niepokojem, ale i z ciekawością – bo to, co dzieje się dziś z Xboksem, za chwilę może dotyczyć każdego z gigantów rozrywki.
Kto wie, być może to jest właśnie moment, gdy świat gier znowu nauczy się, że innowacja nie rodzi się w korporacyjnych planach, lecz na peryferiach – tam, gdzie nie trzeba się jeszcze bać ryzyka i nikt nie mierzy kreatywności kalkulatorem i excelem księgowego?