Microsoft czekał i… się doczekał. Cztery lata po premierze Windows 11 wreszcie staje się równorzędnym rywalem ustępującego Windowsa 10. Czerwiec 2025 r. przejdzie do historii jako miesiąc, w którym najnowszy system giganta z Redmond niemal dogonił swojego poprzednika pod względem globalnego udziału w rynku. Jednak pod tą prostą statystyką nieśmiało zerka na obserwatorów rynku pytanie: „Czy Microsoft powinien otwierać szampana? A może palić się ze wstydu, że Windows 10 udało się dogonić tak późno?”.
Jeszcze niedawno Windows 11 był traktowany jak nowsza, ale odrobinę gorsza opcja (dostępna nie dla wszystkich, co było precedensem w świecie Windows!), która mimo natarczywych reklam i promowania przez Microsoft nie mogła dogonić starszego brata. Dane ze StatCountera wskazują, że ta sytuacja właśnie się zmienia. Tylko w czerwcu tego roku Windows 11 zwiększył swój udział aż o 4,76 punktu procentowego, osiągając 47,98%. Tak gwałtowny skok odnotowano tylko raz, zaraz po premierze systemu w styczniu 2022 roku.
W tym samym czasie Windows 10 stracił 4,43 punktu procentowego, spadając do 48,76%. Na poziomie globalnym różnica między oboma systemami wynosi już mniej niż 1%. Co jednak oznaczają te liczby, gdy spojrzymy na nie nieco głębiej?
Dlaczego użytkownicy przeskakują do Windowsa 11?
Przejście na Windows 11 nie jest dla wszystkich łatwe i przyjemne. Microsoft utrzymuje precedensowe wymagania sprzętowe (potrzebne do tego, by w ogóle uruchomić instalator!), co wielu użytkowników zatrzymuje przy starszej wersji. Trend jest jednak jasny: Windows 11 zaczyna dominować. W Stanach Zjednoczonych system już teraz zajmuje pierwsze miejsce z udziałem niemal 55%. Wielka Brytania (59%) i Kanada (ponad 51%) również postawiły na „jedenastkę”.
I nie jest to tylko kwestia wsparcia technicznego, które dla Windowsa 10 zakończy się już za trzy miesiące. To także zmiana mentalności użytkowników, którzy w końcu dojrzewają do przejścia „wyżej”. Firmy, dla których ochrona danych jest kluczowa, coraz mniej chętnie pozostają na Windows 10 – systemie, który powoli zaczyna się starzeć. I za którego wsparcie trzeba będzie wkrótce niemało zapłacić w ramach ESU.
Opór przed zmianą
Mimo dynamicznego wzrostu popularności Windowsa 11 nadal jest ogromna grupa użytkowników, którzy nie przesiądą się na nowszy system. Microsoft doskonale to rozumie i proponuje roczne przedłużenie aktualizacji zabezpieczeń. Chodzi jednak o firmy, które np. z uwagi na customowe oprogramowanie, nie mogą przejść na „jedenastkę” lub obawiają się upgrade’u ze względu na specyfikę własnej infrastruktury. Za pomocą ESU mogą sobie dosłownie „kupić” czas, w ramach którego będą otrzymywać aktualizacje zabezpieczeń dla Windows 10.
Jednak najważniejszy powód takiego podejścia jest prosty – ekonomia. Wymiana komputerów w całych przedsiębiorstwach to ogromne koszty, których firmy chcą uniknąć jak najdłużej. Najczęściej odbywa się to niejako „falami”, jeżeli powodem jest li tylko ekonomia.
Co ciekawe, nawet Windows XP, który swoją premierę miał ponad dwie dekady temu, nadal zajmuje niemal pół procenta globalnego rynku systemów operacyjnych. Przy 1,4 miliarda użytkowników Windows to wciąż miliony komputerów działających na systemie, który wielu uznałoby za muzealny eksponat. Przecież to OS, który jest w stanie „zawirusować się sam”, bez udziału użytkownika: o ile zostanie tylko podłączony do Sieci.
Czytaj również: Microsoft pod ścianą. Miliony użytkowników rezygnują z Windowsa
Nieuniknione
Pytanie nie brzmi: „czy Windows 11 zastąpi Windows 10?”, tylko: „kiedy to się stanie”. Sektor IT będzie musiał przekonać zarządy do konieczności migracji na nowy system, co dla Microsoftu oznacza kolejny potężny przypływ gotówki. Ucieszą się również partnerzy OEM: czyli m.in. producenci pecetów.
Dla wielu przesiadka na Windows 11 jest zasadniczo… koniecznością. Ci, którzy będą zwlekać z decyzją, mogą wkrótce znaleźć się w cyfrowej krainie lamusa. Można ewentualnie przejść na Macbooka i działać na macOS, który co prawda powoli, ale jednak podgryza kawałek tortu należący dotychczas do Microsoftu i systemu Windows.