Publikujemy fragment książki „Mieli nas za opętanych. Historie nadużyć egzorcystów”, której premiera odbędzie się już 12 listopada.
Natalia wpada w panikę. Zaczyna się dławić. Ksiądz się cieszy, bo wie, że diabeł nie lubi święconej wody. Natalia jest pewna, że jeszcze chwila i się udusi. Że to koniec. A przecież ma dopiero dwadzieścia trzy lata.
Natalia miała dwadzieścia jeden lat i nie wierzyła ani w diabła, ani w egzorcyzmy. Dopiero kiedy ksiądz, opiekun oazy, stwierdził, że to prawdziwe opętanie, sama zaczęła się nad tym zastanawiać. Wtedy pojawiły się nawet pewne znaki.
— Zaczęłam schizować. W nocy miałam lęki. Wydawało mi się, że coś szura. W takich sytuacjach człowiek zaczyna się zastanawiać: a może to prawda?
Tak trafiły pod opiekę księdza Marcina. To diecezjalny egzorcysta, który zbiorowo złego ducha wypędzał w każdy drugi czwartek miesiąca, ale przypadki wyjątkowego zniewolenia przyjmował też indywidualnie.
Miał autorytet, umiał rozpoznawać działanie złego i przede wszystkim nie bał się diabła. Był ich jedyną nadzieją. Od samego początku zapewniał, że wie, jak pomóc. I że z nim będą bezpieczne. Zaufały bezgranicznie, bo księdzu trzeba wierzyć.
— Właściwie od razu stwierdził, że mamy w sobie złe duchy, ale on się ich pozbędzie. I naprawi nasze życie.
Początkowe spotkania u niego na plebanii były nawet przyjemne. Dużo rozmawiali, były spowiedzi z całego życia, od księdza „biło ciepło i spokój”. Ale szybko pojawiło się coś niepokojącego.
Książkę „Mieli nas za opętanych. Historie nadużyć egzorcystów” możesz zamówić tutaj
Podczas modlitw z księdzem Marcinem dziewczyny zaczęły tracić nad sobą kontrolę: padały na podłogę, trzęsły się, nie miały kontaktu z rzeczywistością. Nie wiedziały, co się dzieje. Dla kapłana sprawa była prosta: to szatan manifestuje swoją obecność i przejmuje nad nimi kontrolę.
— Działy się bardzo dziwne rzeczy. Kiedy odzyskiwałyśmy świadomość, miałyśmy porwane rajstopy, byłyśmy całe mokre, podrapane, a czasem nawet leżałyśmy we własnych sikach. Jak pytałyśmy księdza, co się stało, mówił, że to sprawka złego ducha. I że on nigdy nie widział tyle moczu naraz.
Egzorcysta szybko też zdekonspirował plan złego. Był pewny, że powodem opętania są związki dziewczyn ze środowiskiem satanistycznym. Choć Natalia i jej przyjaciółka nigdy nie należały do żadnej sekty, duchowny nie miał cienia wątpliwości, że ewidentnie są pod ich wpływem.
— Kiedyś przyznałam się przed nim, że razem z chłopakiem piliśmy swoją krew. Takie głupie zabawy młodych, zakochanych ludzi. Ale on nie potraktował tego jak zabawę. Powiedział, że podpisałam pakt z diabłem i dlatego jestem zniewolona.
Satanizm był dla księdza Marcina największym zagrożeniem. Duchowny doszukiwał się go wszędzie. W końcu wpadł na pomysł, że najlepiej by było, żeby dziewczyny się do niego przeprowadziły. Tylko wtedy będą bezpieczne, gdy będą blisko niego.
— Właściwie to myśmy się z tego ucieszyły, bo chciałyśmy mieszkać we dwie. Jakoś ten ksiądz na początku niespecjalnie nam przeszkadzał. Obiecał, że dostaniemy osobny pokój i jego stałą opiekę. Nie było w tym niczego złego.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo
Wspólne mieszkanie oznaczało jednak coś zupełnie innego. Było pułapką. Dziewczyny miały oddać księdzu telefony, a bez pozwolenia nie mogły wyjść z domu. Ksiądz Marcin tłumaczył, że lepiej, żeby nikt ich nie zobaczył na plebanii, i że to dla ich dobra. Dwie młode, piękne kobiety i ksiądz w jednym mieszkaniu — ludzie i tak tego nie zrozumieją i mogą opowiadać różne rzeczy. Zresztą nie ma co robić sensacji.
Z proboszczem załatwił tak, żeby nikt nie zadawał niepotrzebnych pytań.
— Wmawiał nam, że poza plebanią nie będziemy bezpieczne, że zło wszędzie na nas czyha i że musimy mu zaufać. A ja miałam wtedy studia, musiałam wychodzić na zajęcia. Nie był z tego powodu zadowolony.
„Wszędzie miałyśmy siniaki, rany, byłyśmy całe obolałe”
Z czasem obsesja kontroli u księdza Marcina stała się tak wielka, że kapłan przychodził do pokoju swoich podopiecznych i kładł się z nimi w łóżku. On spał w środku, a one po obu stronach. Chciał je chronić przed działaniem złego nawet w nocy.
I ciągle egzorcyzmował. Godzinami, czasem nawet całą noc. Dziewczyny ciągle traciły przytomność, moczyły się i stawały się coraz bardziej agresywne. Terapia duchowa wcale nie pomagała. Wręcz przeciwnie.
Wszędzie miałyśmy siniaki, rany, byłyśmy całe obolałe. Raz miałam całe zakrwawione majtki. Coś mi się stało tam na dole i musiałam iść do ginekologa. Ksiądz bardzo się wtedy wystraszył, bo zawsze zapewniał, że nie ma wobec nas złych zamiarów.
Musiały zaufać. Same przecież nie wiedziały, skąd ten straszny ból i ta krew.
— Nie miałyśmy pojęcia, co się dzieje podczas modlitw, bo prawie zawsze odcinało nam świadomość. Już miałyśmy dość, prosiłyśmy go, żeby zrobić przerwę, bo nie mamy sił. Ale on mówił, że szatan zawsze jest silny, jednak trzeba dalej walczyć. Nie można odpuszczać. Nie chciałyśmy, ale ufałyśmy mu bez granic. W tamtym czasie zrobiłybyśmy wszystko, co nam każe.
Dziewczyny nabierają jednak wątpliwości, czy to, co się z nimi dzieje, rzeczywiście ma im pomóc. Mówią, że w nocy nie mogą spać, nie chce im się jeść, że chciałyby pójść do psychiatry. Wtedy Marcin, ale także jego koledzy, przekonują je, że to na pewno jest dzieło szatana, bo ich przypadek to ewidentny dowód na istnienie Boga i szatana.
Gdy słucham Natalii, zaczynam się zastanawiać, jak to w ogóle możliwe, że ktoś tak niedojrzały został egzorcystą. A może to wina kościelnego systemu?
Sprawdzam, czy w tamtym czasie duchowni, którzy wypędzali złe duchy, byli w jakikolwiek sposób weryfikowani. W Kodeksie prawa kanonicznego z 1983 r. czytam, że sprawowanie egzorcyzmów nad opętanymi może pełnić wskazany przez biskupa kapłan, który odznacza się „pobożnością, wiedzą, roztropnością i nieskazitelnością życia”. Tylko tyle. Kryteria są tak niejasne, że właściwie można by je dopasować do każdego duchownego.
I tu jest cały problem. Nawet niektórzy księża przyznają wprost, że nie przeszli żadnego przygotowania i właściwie sami nie wiedzą, dlaczego to akurat oni mają zajmować się wypędzaniem diabła.
— Nie wiem, na jakiej podstawie arcybiskup wybiera kandydatów. Ani ja, ani pozostali egzorcyści nie przechodziliśmy szkoleń, kursów itp. — mówił w 2007 r. łódzki ksiądz Grzegorz Korczak.
[…]
U psychologa
Ksiądz Marcin zgodę na walkę z szatanem dostał od nieżyjącego już ordynariusza diecezji warszawsko-praskiej Henryka Hosera. Taką informację usłyszałem w kurii.
Zresztą arcybiskup Hoser spotkał się nawet z jego podopiecznymi i najwyraźniej nie zauważył nic niepokojącego.
Widziałyśmy go na pikniku, który zorganizowały zakonnice. One powiedziały mu, że jesteśmy „tymi dwiema od księdza Marcina”. Podszedł do nas i spojrzał takim podejrzliwym, oceniającym wzrokiem. To było krótkie spotkanie. Być może na koniec nas pobłogosławił, ale tego już nie pamiętam
— mówi Natalia.
Niepokojące sygnały musiał za to w końcu zauważyć sam egzorcysta. Albo zwyczajnie się przestraszył, bo w pewnym momencie uznał, że kobiety powinny pójść do psychologa. Od razu postawił jednak warunek: tylko takiego, którego on sam wybrał. Specjalista miał ustalić, czy to, co je tak bardzo dręczy, to zaburzenia psychiczne czy duchowe. Tak trafiły do warszawskiego ośrodka „Bednarska” prowadzonego przez Stowarzyszenie Psychologów Chrześcijańskich.
Żeby je przekonać, ksiądz Marcin mówił początkowo, że zna dobrego psychiatrę. Dopiero później się okazało, że człowiek, który je diagnozował, wcale psychiatrą nie był. Dziewczyny się zgodziły, ale wcześniej zapytały swojego opiekuna, czy będą musiały się w gabinecie rozbierać.
Znajomym księdza był psycholog Władysław Schinzel. Wizyta u niego nie idzie jednak po myśli Marcina. Natalia opowiada o egzorcyzmach: podartym ubraniu, krwi na bieliźnie, ranach na całym ciele i o tym, że często po modlitwach budzi się rozebrana.
Terapeuta, katolik, głęboko wierzy w działanie szatana. Twierdzi, że kobieta nie jest chora psychicznie, tylko silnie zniewolona. Martwią go jednak te myśli samobójcze i proponuje oddział szpitalny. Uważa też, że to niedobrze, iż te modlitwy odbywają się bez świadków, bo wtedy łatwo można wyrządzić kapłanowi krzywdę i oskarżyć go o gwałt. Pyta Natalię, czy chce, żeby towarzyszył jej podczas kolejnych modlitw. Ona może by chciała, ale wstydzi się, bo podobno często się wtedy rozbiera.
Po tym spotkaniu psycholog z „Bednarskiej” dzwoni do księdza i omawiają szczegóły. Egzorcysta stawia na swoim: nawet jeśli są jakieś zaburzenia, wcale nie jest to przeszkoda do dalszych egzorcyzmów.
Dzwonię do Władysława Schinzela, który cały czas aktywnie współpracuje z ośrodkiem „Bednarska”. Mówi mi, że nigdy nie współpracował z księdzem Marcinem, nie kojarzy, by kapłan kogokolwiek do niego wysyłał. Nie pamięta też, kogo i dlaczego przyjmował, bo to „były bardzo stare rzeczy”, a on nie zbiera żadnej dokumentacji. Nie odpowiada na pytania i po krótkiej rozmowie się rozłącza.
To jednak nie jest prawda. Przesłuchiwany w 2018 r. przez prokuraturę Schinzel przyznał, że „kiedyś konsultował różne osoby na prośbę księdza Marcina”.
„Płakałam i błagałam, by przestał”
Jak tylko dziewczyny wróciły z ośrodka na plebanię, od razu zaczęli się modlić. Po pewnym czasie wydarzyło się coś, czego nawet ksiądz się nie spodziewał.
— W trakcie modlitwy odcięło mi nogi. Po prostu przestałam je czuć. Upadłam i nie mogłam wstać.
Egzorcysta uznał, że to jednoznaczny dowód na działanie demonów. I kolejny znak, że trzeba jeszcze usilniej wziąć się do roboty. Zamiast wezwać karetkę, brał Natalię pod pachy, przenosił na łóżko i poddawał kolejnym rytuałom.
— Płakałam i błagałam, by przestał, ale nie uznawał sprzeciwu.
Gdy nie przynosiły żadnego efektu, duchowny klękał przy łóżku Natalii i masował jej nogi. Nie wiadomo, czy zdawał sobie sprawę z tego, że mógłby mieć poważne problemy, gdyby ktoś ich wtedy nakrył.
Paraliż nie ustępował. Dziewczyna przez następne dni dalej nie mogła stanąć na nogi. Musiała prosić księdza o pomoc, gdy chciała skorzystać z toalety. Zdarzało się, że popuszczała w spodnie. Przez cały czas była przykuta do łóżka. W końcu trafiła do szpitala.
Kilka dni spędziłam na oddziale neurologicznym, gdzie zrobili mi dokładne badania. Już wtedy wyszło, że ten niedowład to zaburzenia dysocjacyjne pod wpływem silnego stresu. Ale ja chciałam wrócić na plebanię. Tak bardzo bałam się kolejnego ataku szatana, a tam przecież byłyśmy bezpieczne.
Krótko po tym kobiety musiały wyprowadzić się z plebanii. Ich przewodnik uznał, że tak będzie lepiej. Dopiero później okazało się, że parafia przygotowywała się na przyjęcie gości przybyłych z okazji rekolekcji adwentowych.
Kobiety były już jednak uzależnione od księdza Marcina. Wręcz prosiły go, by ich nie zostawiał, bo potrzebują jego pomocy. Wrócili do egzorcyzmów. Wtedy zauważył, że są całe podrapane i mają wysypkę. Wystraszył się.
— To był świerzb, którym zaraziłyśmy się w nowym mieszkaniu. Ksiądz stwierdził, że to kolejny atak demona, który tym razem próbuje zaatakować jego i podstępem chce go zniszczyć. Zabronił, żebyśmy do niego przychodziły. Właściwie z dnia na dzień uznał, że nie chce mieć z nami kontaktu.
Duchowny przekazał opiekę nad „opętanymi” charyzmatycznej siostrze Tomaszy. Zalecił jej, żeby zostały rozdzielone, bo jest między nimi jakieś „demoniczne połączenie”. I dopóki będą się przyjaźnić, to nigdy nie zostaną uwolnione.
Dla nich żądanie zerwania wieloletniej przyjaźni to był moment graniczny. Wolały zrezygnować z egzorcyzmów niż z siebie. Wtedy ksiądz Marcin stwierdził, że absolutnie nie mogą tego zrobić.
Siostra Tomasza zdecydowała, że Natalia ma jechać do księdza Piotra, znanego egzorcysty z Kielc. Załatwiła nawet, by dziewczyna razem z rodzicami mogła zatrzymać się u tamtejszych zakonnic i trochę odpocząć. A potem wizyta u księdza Piotra, który jest jednym z najskuteczniejszych egzorcystów w Polsce. Specjalistą od przypadków beznadziejnych.
Ksiądz wcisnął mi do buzi krzyż i zaczął wlewać wodę święconą
Kobieta do dziś pamięta każdy szczegół i na samo wspomnienie ciarki przechodzą jej przez całe ciało.
— Wszystko odbywało w piwnicy. Tam była kaplica, a na środku stał ten drewniany stół z pasami. Jak później przeczytałam, ksiądz chwalił się, że musiał złożyć na niego specjalne zamówienie u stolarza.
Ksiądz Piotr o nic nie pytał. Nie interesowała go przeszłość Natalii i jej problemy. Nie zapytał nawet o stan psychiczny ani czy się leczy.
Była przerażona, ale położyła się na stole. Egzorcysta wyjaśnił tylko, że tak będzie lepiej i jemu też będzie wygodniej się modlić. Zgodziła się. Od razu została zapięta w pasy i skrępowana. Wokół stołu stała grupa świeckich pomocników.
Modlitwy szybko przekształciły się w sadystyczny seans. Kobieta chyba pierwszy raz podczas egzorcyzmu nie straciła świadomości. Pamięta wszystko, co się wtedy z nią działo. Choć wolałaby jak najszybciej zapomnieć.
— Rozpalili kadziło i dymili mi prosto w twarz. Później ksiądz przykładał mi kustodium, czyli tę metalową skrzyneczkę, w której jest konsekrowana hostia. Pamiętam, że wyszły mi po niej krosty z ropą.
Ale nie to było najgorsze.
Krzyczałam i prosiłam, żeby przestali, że już nie chcę, ale wtedy jeszcze bardziej się nakręcali. Uważali, że to diabeł przeze mnie przemawia. Ksiądz wcisnął mi do buzi krzyż i zaczął wlewać wodę święconą. Nie mogłam oddychać ani tego przełknąć. Wszystko stanęło mi w gardle. Zaczęłam się dławić. Dostałam ataku paniki, a oni modlili się jeszcze głośniej. Naprawdę myślałam, że stracę przytomność i umrę.
W końcu odpuściła i przestała walczyć. Miała wrażenie, że to wszystko trwa cały dzień i nigdy się nie skończy. Po dwóch godzinach zeszła z łóżka o własnych siłach, ale nie wiedziała, co się z nią dzieje. Była wykończona. Ksiądz Piotr powiedział, że dała radę, ale to nie koniec. Demon siedzi głęboko. Konieczne będą dalsze spotkania.
— Byłam przerażona i wściekła. Prawie tam umarłam! Uznałam, że koniec z egzorcyzmami! Przez nie przestałam wiedzieć, kim jestem. Straciłam zaufanie do rodziców, którzy zawsze wierzyli księdzu, a nie mi. Zawaliłam studia.
Z Kościołem i księżmi zerwała z dnia na dzień. Problemy z nogami już nigdy nie wróciły. Dziś uważa, że jest ofiarą Kościoła katolickiego, który nigdy nie dał jej nic dobrego, ale zabrał bardzo wiele.
— Przez lata musiałam walczyć z depresją. Moje „opętanie” przeszło, gdy tylko znalazłam chłopaka i za niego wyszłam. Czasem tylko jeszcze mam flashbacki, takie migawki, i wtedy przypominam sobie tych sadystów.
Krzyża z mieszkania na razie nie wyrzuciła. Niech wisi, nie musi przecież na niego patrzeć.
— Mamy syna, ale nie pozwoliłam na chrzest. I do komunii też nie pójdzie. Nienawidzę tej instytucji całym sercem. Gdy widzę przypadkowego księdza na ulicy, to mam ochotę splunąć mu w twarz. Wiem, że on mi nic nie zrobił, ale nie umiem inaczej.
Chcesz napisać do autora? szymon.piegza@redakcjaonet.pl
Czytaj inne artykuły tego autora tutaj.