Dziesięć lat. Tyle czasu minęło, odkąd świat po raz pierwszy zobaczył solowy projekt Yang Binga, który miał być listem miłosnym do anulowanego Final Fantasy Versus 13. Internet oszalał na punkcie wizji „Devil May Fantasy”, a do gry weszło nawet Sony, dając deweloperowi studio i budżet. Dziś, dekadę później, Lost Soul Aside wreszcie trafiła w moje ręce. Niestety, ląduje w epoce po Devil May Cry 5, po Stellar Blade i po Final Fantasy XVI, które zrealizowało ten sam pomysł, tylko o niebo lepiej. To gra spóźniona, przeładowana niepotrzebnymi systemami i ostatecznie pozbawiona duszy, którą obiecywała w tytule.
Ksero Final Fantasy
Historia w Lost Soul Aside to jeden z tych elementów, które bolą najbardziej, bo widać w niej szlachetne inspiracje pogrzebane pod fatalnym wykonaniem. Wcielamy się w Kasera, członka rebelianckiej grupy Glimmer, która walczy z totalitarnym Imperium. Początek to niemal kopia schematu z Final Fantasy VII – jest nawet miasto-moloch przypominające Midgar i zła korporacja. Szybko jednak fabuła skręca w inną stronę. Na świat wracają międzywymiarowe istoty pod wodzą niejakiego Aramona (lokalny odpowiednik Sephirotha), a siostra bohatera, Louisa, traci duszę. Naszym celem staje się jej ocalenie, w czym pomaga nam Arena, zbuntowana istota w formie smoka.
Założenia może i miały potencjał, ale scenariusz jest tak chaotyczny i przedstawiony w tak rwany sposób, że po kilku godzinach przestałem próbować go śledzić. Dialogi (w angielskiej wersji językowej, z polskimi napisami) to powrót do najgorszych koszmarów z ery PlayStation 3 – drętwe, nienaturalne i momentami tak kuriozalne, że wywołują uśmiech zażenowania.

Ostrza przeciwko tarczom
Rdzeń rozgrywki w Lost Soul Aside to czystej krwi hack and slash, czerpiący garściami z dorobku PlatinumGames, Ninja Gaiden i oczywiście serii Devil May Cry. System jest szybki, efektowny i diabelnie satysfakcjonujący. Kaser z gracją tańczy między wrogami, łącząc ataki w długie, powietrzne kombinacje. Do dyspozycji mamy kilka broni, między którymi przełączamy się w locie. Czuć tu pasję i zrozumienie gatunku. Wykonywanie idealnego uniku, który spowalnia czas, albo parowania, które ogłusza wroga, daje czystą, nieskrępowaną frajdę.
I właśnie wtedy, gdy zaczynam się świetnie bawić, gra rzuca mi pod nogi kłodę – tarcze. Z niezrozumiałych dla mnie powodów niemal każdy silniejszy przeciwnik, a już na pewno każdy boss i mini-boss, posiada pasek tarczy, który trzeba zbić, zanim zaczniemy zadawać mu realne obrażenia. To mechanika, która kompletnie zabija tempo.

Gdy bohater nie potrafi skakać
Poza walką, w której responsywność jest na ogół bez zarzutu, Lost Soul Aside potyka się o własne nogi. Twórcy postanowili urozmaicić zabawę sekcjami platformowymi i to był fatalny pomysł. Kaser, który w przerywnikach filmowych skacze na wysokość wieżowców, w trakcie gry ma problem z przeskoczeniem prostej przepaści. Jego ruchy stają się ociężałe, animacja skoku jest nieprecyzyjna, a sterowanie wydaje się niemrawe. W tych momentach wychodzą na jaw również problemy z pracą kamery, która gubi się w ciasnych korytarzach i utrudnia ocenę odległości.
Testowałem Lost Soul Aside na PlayStation 5 Pro i, mówiąc delikatnie, nie jestem pod wrażeniem. Gra w trybie wydajności celuje w 60 klatek na sekundę, ale notorycznie gubi płynność. Stuttering pojawia się zarówno podczas eksploracji liniowych lokacji, jak i w trakcie najbardziej intensywnych walk. To niedopuszczalne w grze akcji, w której płynność jest kluczowa dla precyzji sterowania. Wizualnie bywa spektakularnie, ale ogólny obraz psuje niska jakość niektórych tekstur i widoczne doczytywanie się obiektów.

Chaos, nuda i powtarzalność
Studio próbowało napakować do gry, ile się da, ale większość tej zawartości jest powtarzalna. Struktura misji sprowadza się najczęściej do schematu „idź-walcz-idź-walcz-boss”. Bossowie, pomimo ciekawych projektów wizualnych, cierpią na syndrom „gąbki z tarczą”. Wiele tych pojedynków zlewa mi się w jedno wspomnienie żmudnego zbijania paska energii. W grze brakuje momentów wytchnienia, ciekawych zagadek czy aktywności, które przełamałyby monotonię.
Ta niespójność jest widoczna także w projekcie artystycznym. Z jednej strony mamy fantastyczny, mroczny styl inspirowany pracami Tetsuyi Nomury. Z drugiej zaś generyczne i pozbawione charyzmy kreacje głównych postaci. Gra płynnie przechodzi od mrocznego fantasy, przez cyberpunk, aż po chiński folklor, nie próbując nawet sensownie połączyć tych estetyk. To wszystko tworzy wrażenie chaosu i braku klarownej wizji artystycznej.

Spóźnieni o całą dekadę
Lost Soul Aside wchodzi na rynek w najgorszym możliwym momencie. Dekadę temu mogłoby być objawieniem. Dziś jest zaledwie cieniem swoich wielkich konkurentów. Devil May Cry 5 ma znacznie głębszy system walki. Stellar Blade udowodniło, jak połączyć stylową akcję z angażującą eksploracją. Final Fantasy XVI pokazało, jak zrobić „Devil May Fantasy” z budżetem i wciągającą historią. Tymczasem Lost Soul Aside to gra wyłącznie dla najbardziej zagorzałych i cierpliwych fanów gatunku, którzy są w stanie przymknąć oko na tonę niedoróbek.
- świetny, dynamiczny system walki
- efektowne animacje i poczucie mocy w starciach
- ciekawy koncept artystyczny
- kilka zapadających w pamięć lokacji i bossów
- nijaka, chaotyczna fabuła
- drętwe dialogi
- psująca tempo mechanika tarcz
- źle wykonane, frustrujące sekcje platformowe
- niespójność artystyczna i brak własnej tożsamości
- spadki płynności nawet w trybie wydajności (PS5 Pro)