
Ta sytuacja wydarzyła się wczoraj (czwartek) i pewnie, gdyby nie przydarzyła się na moich oczach, to bym w nią nie uwierzyła. Dlaczego? Dlatego, że to nie mój pierwszy wyjazd na polsko-niemiecką granicę. W ostatnich dniach odwiedziłam wiele podobnych „posterunków” i nawet jeśli na którymś zachowanie „obrońców” do końca mi się nie podobało, to te sytuacje nie były tak ekstremalne.
W Dobieszczynie ktoś rzucił, że dobrze, że nie spotkali migrantów, bo „ludzie są nabuzowani”. W Lubieszynie widać był po młodych chłopakach, że marzy im się „działanie”. Jednak w każdym z tych miejsc był też ktoś, kto te emocje tonował. W Gryfinie było całkowicie inaczej. Zresztą, sama od nich usłyszałam, że „mam szczęście, że jestem kobietą”. A to w kontekście tego, że jestem dziennikarką Onetu.
Trzeba im jednak oddać, że „swoich” przez granicę puszczali bez problemów. Kiedy podjechałam na „posterunek” most w kierunku Polski pokonywało akurat trzech obcokrajowców. — Ich to znamy! To spawacze, kolega z nimi pracuje. Jak się napiją, to spawają — rzuca żartem jeden z „obrońców”.
Sytuacja na polsko-niemieckiej granicy jest trudna. W sieci nie brakuje nagrań z migrantami, którzy są transportowani do Polski. Według relacji służb i rządu — zgodnie z prawem, na podstawie przepisów o readmisji. Według „obrońców”: nie. — Skoro pyta się tych ludzi, jak tu dotarli, a oni mówią, że łodziami, to oczywiste, że nie przeszli przez Polskę od strony Białorusi — przekonują.
Straszenie migrantami nie jest niczym nowym. PiS robił to już w poprzednich latach, jednak teraz wydaje się to być znacznie skuteczniejsze.
Po pierwsze dlatego, że faktycznie Niemcy w ostatnim czasie zintensyfikowały swoje działania, co swego czasu było widać m.in. w szczecińskich parkach. Przywożenie i wysadzanie migrantów tuż przy polskiej granicy nie mogło pozostać niezauważone. Swoją drogą, to nie muszą być tysiące obcokrajowców. W Szczecinie w oczy rzuci się nawet czteroosobowa grupa, więc przy kilkudziesięciu osobach łatwo pokazać masową migrację.
Mi casa no es tu casa, czyli mój dom już nie jest twoim
Po drugie dlatego, że kryzys na polsko-białoruskiej granicy, a tym bardziej wojna w Ukrainie i napływ uchodźców stamtąd, mocno nadszarpnął polską „gościnnością”. Nastroje w Polsce względem Ukraińców drastycznie się zmieniły. Właściwie nie ma już śladu po postawie, w której otwieraliśmy domy i zbieraliśmy dary dla ofiar wojny. Te nastroje mocno były wykorzystywane w ostatniej kampanii wyborczej. Nic więc dziwnego, że tak łatwo ten strach zaimplementować w ludziach właśnie teraz.
To nie jest też tak, że problemu nie ma. Nie możemy do Polski masowo wpuszczać bez kontroli migrantów z Afryki czy Azji. Nie wolno bez kontroli masowo wpuszczać też Francuzów, Niemców czy Anglików. Każda niekontrolowana masowa migracja jest niebezpieczna dla kraju.
Gaszą ogień dopiero, jak stodoła spłonęła
Problem więc jest, co sam rząd w końcu przyznał, wprowadzając kontrole na granicach. Tylko że po raz kolejny premier Donald Tusk i pozostali koalicjanci zignorowali pierwsze sygnały i zaczęli gasić ogień dopiero wtedy, gdy im stodoła właściwie spłonęła. Tym samym narrację w sprawie sytuacji na polsko-niemieckiej granicy całkowicie przejęło PiS, Konfederacja i Robert Bąkiewicz. I jest to narracja przepełniona z jednej strony strachem, a z drugiej nienawiścią.
Bo tuż obok tych, którzy na granicy stoją, realnie bojąc się o przyszłość Polski i swoich bliskich, są ci, którzy po prostu szukają wroga. Ci, którzy są „nabuzowani”. Ci, dla których nieważne jest, czy wrogiem jest kibic przeciwnego klubu, członek kontrmanifestacji, czy migrant. Ci, dla których ważne jest to, żeby „było kogo nap******ć”.
To oni wrzucają do sieci zdjęcia przypadkowych ludzi chodzących po galerii handlowej, spacerujących po mieście albo takich jadących tramwajem. Nieważne, czy to turysta, student z wymiany, czy pracownik pobliskiej fabryki. Wyznacznikiem jest tylko ciemniejszy kolor skóry. To przez nich boją się ci, którzy w Polsce mieszkają od dawna legalnie.
I nawet, jeśli wśród grupy tych, którzy mają dobre intencje, znajdzie się jeden gość od „nap*******a”, to mamy problem. Bo każdy pożar zaczyna się od jednej małej iskry. A pożary najczęściej kończą się tragedią.