
Wojna handlowa Stanów Zjednoczonych z resztą świata, rozpoczęta przez Donalda Trumpa, została stopniowo zredukowana do tradycyjnej konfrontacji z samymi Chinami, która przybrała iście homerycką formę: od 14 kwietnia chiński eksport do Stanów Zjednoczonych został obłożony cłem w wysokości 145 proc., a amerykański eksport do Chin — 125 proc. Trudno się nie spodziewać, że już w ciągu najbliższych kilku miesięcy obroty handlowe między oboma krajami spadną o co najmniej 30-40 proc., co będzie oznaczać spadek chińskich przesyłek do samych Stanów Zjednoczonych o 140-200 mld dol. rocznie.
Jednocześnie lista krajów objętych zwiększonymi cłami nie obejmuje Rosji, czy to z powodu „braku handlu z nią” (co nie jest prawdą), czy też z powodu negocjacji, które Waszyngton i Moskwa prowadzą w sprawie „problemu” ukraińskiego. Tak czy inaczej, nic formalnie nie zabrania amerykańskim firmom kupowania czegokolwiek z Rosji — z wyjątkiem objętej sankcjami ropy naftowej, produktów ropopochodnych, węgla i gazu, a także ryb i owoców morza, alkoholu i diamentów. I tu pojawia się kusząca perspektywa „głębokiej modernizacji” rosyjskiego kreatywnego systemu „substytucji importu”.
„Made in Russia”
Jak przyznaje wielu ekspertów, nie przyniosło to jeszcze poważnych efektów, co wyraźnie widać w przemyśle lotniczym, gdzie „w pełni krajowe” samoloty do tej pory nie startują; w przemyśle motoryzacyjnym, gdzie chińskie samochody w Moskwie mają przykręcone tabliczki znamionowe i są przedstawiane jako rosyjskie; czy wreszcie w elektronice, gdzie znane od dawna chińskie produkty są często sprzedawane jako krajowe innowacje.
Wyobraźmy sobie jednak, że proces fikcyjnej lokalizacji produkcji można przemyśleć na nowo, biorąc pod uwagę zmienioną amerykańską politykę celną.
W takim przypadku dziesiątki „przedsiębiorstw high-tech” — mebli, zabawek, odzieży i elektroniki użytkowej — mogą pojawić się w rosyjskich miastach w ciągu kilku tygodni i miesięcy. Istniejące tylko na papierze, przedsiębiorstwa te uruchomią masową produkcję różnych „importowanych” towarów, które różnią się od chińskich towarów konsumpcyjnych mniej więcej tak bardzo, jak Moskwicz 3 różni się od JAC JS4.
Z certyfikatem „Made in Russia” mogą one być oferowane amerykańskim detalistom i — co należy podkreślić — po niezwykle atrakcyjnych cenach w warunkach wojny celnej: ponad dwukrotnie taniej niż w przypadku nowymi cłami. Jeśli po drodze pojawią się problemy z organizacją rozliczeń, głównym sprzedawcą takich produktów może być firma zarejestrowana w tym celu w dowolnym kraju Unii Euroazjatyckiej.
Powtarzam, amerykańskie prawo nie znajduje nic nielegalnego w zakupie nieobjętych sankcjami towarów rosyjskiej produkcji, a cła na takie towary albo nie są nakładane, albo wynoszą tylko 10 proc. w przypadku reeksportu przez kraje postsowieckie. A jeśli ktokolwiek wątpi, że w latach wojny Rosja dokonała wyjątkowych osiągnięć w rozwoju własnego niezależnego przemysłu, niech przeczyta oświadczenia najwyższych urzędników, którzy są bardzo zaniepokojeni, że jeśli stosunki z Zachodem ulegną poprawie, sukcesy te mogą pójść na marne.
„Alternatywna globalizacja”
Proponowany schemat wygląda fantastycznie — przede wszystkim dlatego, że zerowa taryfa celna na rosyjskie produkty wysyłane do USA nie będzie trwać wiecznie: prawdopodobnie zostanie zrewidowana, gdy tylko Donald Trump przekona się, że Władimir Putin po prostu gra z nim w negocjacjach, nie zamierzając przerwać wojny. Jednak nawet jeśli tak się stanie, nie należy lekceważyć możliwości obejścia ograniczeń taryfowych poprzez formalne wycofanie chińskiego przemysłu do jurysdykcji przyjaznych Pekinowi.
Oczywiście, jeśli Kazachstan czy Kirgistan nagle tysiąckrotnie zwiększą dostawy zabawek, armatury i mebli do Ameryki w ciągu jednego roku, a czapki z napisem „MAGA” i amerykańskie flagi okażą się produkowane nie w Chinach, a w Armenii, może to wzbudzić podejrzenia — ale czy wielokrotny wzrost importu telefonów komórkowych, sprzętu biurowego czy medycznego do krajów członkowskich Unii Euroazjatyckiej w latach 2022-2023 spowodował jakiekolwiek ograniczenia w handlu z nimi przez zachodnie mocarstwa? O ile mi wiadomo, nie.
Ogromny wzrost ceł dokonany przez władze USA mógł niedawno wydawać się bronią ekonomiczną, przed którą nie ma i nie może być obrony. Ale dziś można temu przeciwdziałać za pomocą elementów „alternatywnej globalizacji”, która rozwinęła się w ramach reżimu sankcji — systemu półlegalnych środków wprowadzonych przez państwa w celu obejścia ograniczeń nałożonych na nie i ich partnerów.
„Przechwytywanie” chińskiego eksportu do Stanów Zjednoczonych jest historyczną szansą dla wielu krajów przyjaznych Pekinowi i kluczowym elementem testowania realności ograniczeń nałożonych przez Amerykanów. W grę wchodzą dziesiątki miliardów dolarów i marże głównych detalistów, więc głupio byłoby nie spróbować. I byłoby wspaniale osiągnąć za jednym zamachem wszystkie pożądane przez Kreml wskaźniki rozwoju krajowego przemysłu i wzrostu eksportu towarów innych niż surowce.
Tym bardziej że nie ma innych możliwości zapewnienia takiego sukcesu….