Kiedy prezydent Karol Nawrocki ponawia na Westerplatte żądanie reparacji od Niemiec, nawiązuje do długiej linii polityki wewnętrznej. Polska jest ofiarą niemieckiej inwazji z 1 września 1939 r. Miliony ofiar śmiertelnych, zniszczone miasta, dziesięciolecia spustoszenia. Nie ulega wątpliwości, że trauma ta trwa do dziś. Równie uzasadnione jest żądanie reparacji przez Polskę.
Pozostaje jednak pytanie: dlaczego tylko Niemcy?
W przeszłości Sejm myślał bardziej perspektywicznie. Już wiele lat temu parlament przyjął uchwały, które obarczają odpowiedzialnością nie tylko Niemcy, ale także Rosję jako państwo będące następcą Związku Radzieckiego.
Polska była bowiem ofiarą nie tylko Hitlera, ale także Stalina. Pakt Ribbentrop-Mołotow z 1939 r., w którym dwa totalitarne systemy podzieliły między siebie Europę, oznaczał dla Polski zniesienie jej państwowości. Zaledwie kilka tygodni po niemieckiej inwazji Armia Czerwona wkroczyła na wschód kraju. Nie nastąpiło wyzwolenie, lecz druga okupacja: deportacje na Syberię, masakry takie jak w Katyniu, zniszczenie polskiej elity.
Minister spraw zagranicznych ZSRR Wiaczesław Mołotow (z prawej) i minister spraw zagranicznych Niemiec Joachim von Ribbentrop (z lewej) podczas podpisywania paktu o nieagresji między ZSRR a Niemcami z Józefem Stalinem (w środku). Moskwa, 23 sierpnia 1939 r.
„Chodzi o sprawiedliwość historyczną”
Ten schemat utrzymał się również po 1945 r. Polska pozostała półkolonią w strefie wpływów Związku Radzieckiego. Polska Rzeczpospolita Ludowa była państwem tylko formalnie — w rzeczywistości nie miała suwerenności, aby samodzielnie podejmować decyzje dotyczące swojej przyszłości, polityki zagranicznej, reparacji wojennych. Każda istotna decyzja zależała od Moskwy. Dlatego nie tylko Niemcy ponoszą odpowiedzialność za zniszczenie i pozbawienie praw Polski, ale także Związek Radziecki.
Do upadku bloku wschodniego w 1989 r. Polska nie miała prawa głosu w kluczowych kwestiach. Właśnie dlatego argument, że żądanie zadośćuczynienia powinno dotyczyć również Rosji, ma tak duże znaczenie. Nie chodzi tu o subtelności prawne, ale o sprawiedliwość historyczną: Polska została zaatakowana z dwóch stron, uciskana przez dwie dyktatury, wykorzystywana przez dwa mocarstwa. Kto więc dziś wzywa do odpowiedzialności tylko Berlin, pomija drugą połowę prawdy.
Byłoby oznaką konsekwencji i jasności politycznej, gdyby prezydent otwarcie to powiedział. Łatwo jest bowiem krytykować „przyjaciół” na Zachodzie. Niemcy są członkiem UE, NATO, partnerem — i właśnie dlatego są wdzięcznym celem. Można negocjować z Berlinem, można wywierać presję, można zdobywać punkty w polityce wewnętrznej.
Jasny komunikat
Ale mało kto ma odwagę, by wystąpić z żądaniem reparacji również wobec Moskwy. Zbyt duża jest obawa, że może to zostać odebrane jako prowokacja, a szanse na sukces są zbyt małe. Jednak właśnie w tej beznadziei tkwi symboliczne znaczenie.
Nie tylko od demokratycznego sąsiada, który może negocjować, ale także od autorytarnego agresora, który uchyla się od odpowiedzialności.
Nie chodzi o rzeczywiste płatności — w Moskwie pod rządami Putina są one iluzoryczne. Chodzi o jasny komunikat: że Polska pociąga do odpowiedzialności oba mocarstwa, które w XX w. ją zniszczyły. Takie stanowisko zapewniłoby Polsce międzynarodowy szacunek i pokazałoby, że nie chodzi tylko o kalkulacje polityczne, ale o zasady.
Odważnym posunięciem byłoby zażądanie reparacji nie tylko od Niemiec, ale także od Rosji. Upadek Związku Radzieckiego był bowiem również porażką Rosji. Jak to się mówi: reparacje otrzymują zwycięzcy, ofiary i ocalali. Żądanie Polski powinno zostać uznane zarówno przez Niemcy, jak i Rosję.