Łukasz Szpyrka, Interia: Kiedy dowiedział się pan o chorobie?
Paweł Bliźniuk, poseł Koalicji Obywatelskiej: – W połowie października. W trakcie posiedzenia Sejmu. Trafiłem do lekarza, potem do szpitala. To tam usłyszałem diagnozę.
Źle się pan poczuł w trakcie posiedzenia Sejmu?
– Czułem się źle przez cały dzień, ale ułożyłem sobie w głowie, że najpierw obowiązki, a dopiero potem własne zdrowie. Do lekarza poszedłem wieczorem, już po obradach.
Co w pana przypadku oznaczało „czułem się źle”?
– Nie chcę wchodzić w detale medyczne, ale przez kilka dni było bardzo źle. Nigdy w życiu nie czułem się w taki sposób. Zupełnie nie wiedziałem, co się dzieje. Organizm czasami po prostu się wyłączał, przez kilka godzin byłem bardzo słaby. To nie była grypa, przeziębienie, covid – nic, co bym kojarzył ze swojego życia. Byłem coraz słabszy. Myślałem, że na drugi dzień mi przejdzie, ale nie przechodziło. To był jakiś dziwny stan, który pozbawiał mnie energii i bardzo szybko miałem rozładowane baterie. Uznałem, że pora iść do lekarza.
Lekarza pierwszego kontaktu?
– Tak, a po rozmowie z nim zostałem skierowany do szpitala na dalsze badania. To tam usłyszałem diagnozę.
Najgorszą, bo choruje pan na nowotwór.
– To było bolesne zderzenie z rzeczywistością. Ale od razu też refleksja, że nie warto tak długo czekać z badaniami. Na co dzień zajmujemy się pracą, wyzwaniami rodzinnymi, kolejnymi zadaniami, a brakuje nam czasu na coś najprostszego – wizytę u lekarza. Bardzo mocno wybrzmiało to w mojej głowie w ostatnich tygodniach. Warto się badać, jeśli nie dla siebie, to dla najbliższych. Nie można lekceważyć złego samopoczucia. Jeśli cokolwiek złego się dzieje, warto oddać się w ręce specjalistów. Im szybsza diagnoza, tym większe szanse na odpowiednie leczenie.
O czym pan myślał, gdy usłyszał diagnozę?
– Na drugi dzień poszedłem do pracy, do Sejmu. Chciałem pracować, mniej o tym myśleć. Tylko to kwestia indywidualna. Różnie ludzie do tego podchodzą, przeżywają tę sprawę. Ja natomiast zdecydowałem, że chcę funkcjonować tak, jak dotychczas.
Chciał pan ucieczką w pracę zabić prywatne problemy.
– Pewnie tak. Mam takie podejście do służby publicznej, że skupiam się na obowiązkach, a nie na myśleniu o chorobie. Ma to plusy i minusy.
I udało się panu pierwszego dnia po diagnozie funkcjonować normalnie czy jednak myśli uciekały w inne rejony?
– Normalnie – na tyle, na ile jest to możliwe.
Od diagnozy mijają trzy tygodnie. Jak dziś się pan czuje?
– Jestem w trakcie leczenia, pod opieką onkologa. Miałem badania i będziemy ustalać dalszą ścieżkę leczenia.
W mediach społecznościowych napisał pan, że cieszy się, że pańska choroba została wykryta dość szybko.
– Relatywnie szybko. Nie jest to zupełnie wczesny etap, ale gdyby ten stan gorszego samopoczucia minął, a ja wtedy nie trafiłbym do lekarza, pewnie bym to zignorował, a dziś byłoby ze mną dużo gorzej. Dlatego mam poczucie, że wczesna diagnostyka jest taka ważna, bo możliwa jest szybsza reakcja.
Skończył pan w tym roku 39 lat, tak?
– Tak, a o nowotworze dowiedziałem się w przeddzień urodzin.
To powodów do świętowania raczej nie było. Czy w ciągu tych 39 lat często gościł pan u urologa, często badał się pan profilaktycznie?
– To nie jest kwestia wyłącznie urologa. Badałem się wcześniej – miałem markery z krwi, bywałem u specjalistów. Tylko generalnie w całej tej sprawie nie chodzi o to, by mężczyźni dbali tylko o jądra i prostatę, a kobiety o piersi. Badania przesiewowe są na wagę złota i warto je raz na jakiś czas robić, by wykluczać też inne opcje. I dotyczy to każdego. Jestem człowiekiem aktywnym, uprawiam sport, ćwiczę, a moi znajomi byli zszokowani, że mnie – tak aktywną osobę – dotknęła choroba. Tylko jest tak, że nowotwór może spotkać każdego.
Choroba nie wybiera.
– Nie ma reguł. Dlatego zachęcam, by badania traktować na poważnie. Zachęcam też do samobadania, np. jąder, przyglądania się sobie, wykonywania markerów z krwi. Lekarze wiedzą, co mówią.
Dlaczego upublicznił pan informację o chorobie?
– Pomógł mi w tym lekarz. Kiedy usłyszałem diagnozę, powiedziałem mu, że wpisałem się w te miesiące października i listopada, kiedy tyle mówi się o nowotworach. Lekarz powiedział, że mężczyźni mają gigantyczny problem z mówieniem o chorobie. Jeśli nawet są chorzy, nie mówią o nowotworze, wypierają to, nie chcą na ten temat rozmawiać. Jest też ogromne wyzwanie, by zachęcić panów do badań profilaktycznych. Bariera jest gigantyczna.
– Mężczyźni mówią, że uzewnętrznianie się z chorobą to okazanie słabości, a przecież każdy z nas to wojownik, który w teorii jest na wszystko odporny. Lekarz bardzo dobitnie mi to uświadomił. Nie zdawałem sobie sprawy, że problem jest aż tak duży. W przypadku mężczyzn działa jakaś autocenzura, wszystko trawimy wewnątrz siebie, dusimy w środku, a to tylko pogarsza nasze samopoczucie. Dlatego chciałem o tym opowiedzieć, dlatego teraz rozmawiamy.
– Pokazuję na własnym przykładzie, że nowotwór może dotknąć każdego, w każdym wieku, ale można normalnie funkcjonować. I można o tym mówić. Pewnie będą gorsze momenty, trudniejsze leczenie dopiero przede mną, ale trzeba przez to przejść.
Nie wstydźmy się tego, panowie, że też mamy prawo do chorowania i leczenia.
– Dokładnie tak. Los nie wybiera. Nie jesteśmy wyłączeni z życia. Wiek czy okoliczności nie mówią, że ktoś może być chory, a ktoś inny nie. Profilaktyka może nam uratować zdrowie i życie.
Zastanawiam się, z jakimi reakcjami spotkał się pan po upublicznieniu tego wpisu.
– Chciałem podziękować za wszystkie wyrazy wsparcia, bo było ich naprawdę sporo. Były oferty pomocy, trzymanie kciuków i mnóstwo pozytywnej energii. I w tym przypadku robili to politycy ze wszystkich opcji, więc choroba łączy polityczne barwy. A do każdego, kto wysłał mi dobrą energię, mam wiadomość: dziękuję za wsparcie i proszę, przebadaj się. Zbadaj się, jeżeli nie dla siebie, to dla najbliższych. Jeżeli choć jednej osobie to pomoże, choć jedna osoba wykryje wcześniej problem, to było warto.
Jakie wnioski i rady dla innych można wyciągnąć z pańskiego przypadku?
– Jest jedna najważniejsza rada: badajcie się. Proszę też panie, by namawiały swoich mężów, partnerów, synów, braci, ojców, do badań. Zawsze takie słowo od osoby najbliższej, wyrażone z troską, ma większą moc. Nie lekceważmy też symptomów. Też tak mam, że staram się „przechodzić” dolegliwości. Ale teraz już wiem, że jak najszybciej trzeba udać się do specjalisty.
A my za kilka, kilkanaście miesięcy umówimy się na kolejną rozmowę, pt. „Jak pokonałem chorobę”?
– Bardzo bym chciał. Wszedłem w tryb projektowy – pojawił się duży problem, staram się krok po kroku podejmować kolejne działania i skupić się na ich realizacji. To pomaga ułożyć wszystko w głowie. Wszystko zmierza do tego, żeby było dobrze. Mam więc nadzieję, że będziemy mogli się na taką rozmowę umówić. Może za rok? Na 40. urodziny?
Jesteśmy umówieni.
– Umówieni.
Rozmawiał Łukasz Szpyrka