-
Sąd Najwyższy rozpatrzył wiele protestów wyborczych, jednak uznał, że wykryte nieprawidłowości nie wpłynęły na wynik wyborów prezydenckich.
-
Roman Giertych i część polityków KO podważają wiarygodność wyniku wyborów, domagając się przeliczenia wszystkich głosów.
-
Liczni eksperci twierdzą, że błędy się zdarzyły, ale nie mogły zmienić rezultatu wyborów.
- Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii
Sąd Najwyższy decyduje właśnie w sprawie ważności wyborów prezydenckich. Posiedzenie było jawne i transmitowane w internecie. Decyzja Sądu Najwyższego powinna ostatecznie zakończyć spór wokół wyborów prezydenckich. Czy tak się stanie? Sądząc po reakcjach części polityków i sympatyków Koalicji Obywatelskiej, można w to wątpić.
Roman Giertych, poseł Koalicji Obywatelskiej, a wraz z nim część polityków i działaczy KO, podtrzymuje tezę, że doszło do nieprawidłowości wyborczych, a nawet fałszerstw podczas zliczania głosów w przynajmniej części komisji obwodowych.
Giertych zaraz po wyborach zainicjował w związku z tym akcję masowego wysyłania protestów wyborczych do Sądu Najwyższego. Na koniec zaapelował o ponowne przeliczenie głosów we wszystkich komisjach obwodowych. W sprawę zaangażowała się prokuratura i Adam Bodnar, a emocje na różnych etapach podgrzewał także sam premier Donald Tusk.
Sędziowie Sądu Najwyższego, ale i członkowie PKW oraz eksperci, zajmujący się geografią wyborczą przekonują, że błędy przy liczeniu głosów zdarzają się co wybory, ale nigdy nie na taką skalę, by mogły zmienić lub wypaczyć wynik wyborów. I że dokładnie tak jest i tym razem.
W dyskusji o rzekomych nieprawidłowościach wyborczych dużo jest emocji, a mało faktów. Postanowiliśmy więc oddzielić jedne od drugich i przyjrzeć się najważniejszym momentom tego sporu i argumentom, podnoszonym przez obie strony.
1. Akcja wysyłania protestów wyborczych
– Mamy kilkanaście komisji, ale jeżeliby się okazało, że mamy 300 komisji, gdzie fałszowano, to już nikt nie będzie mógł powiedzieć, że to nie jest po prostu jeden wielki wał wyborczy Jarosława Kaczyńskiego. I że musimy wówczas na to zareagować. Nie można akceptować sytuacji, w której nieważne, kto głosuje, ważne kto liczy – przekonywał w TVP Roman Giertych, tłumacząc dlaczego zainicjował akcję wysyłania protestów wyborczych do Sądu Najwyższego.
Sprawę politycznie podgrzewały także słowa samego premiera Donalda Tuska, który 10 czerwca napisał w serwisie X: „Obowiązkiem sądu jest sprawdzenie każdego protestu i ponowne przeliczenie głosów w każdym budzącym wątpliwości przypadku. Koniec, kropka”.
Kilkanaście dni później napisał z kolei: „Panowie Andrzej Duda, Karol Nawrocki i Jarosław Kaczyński – nie jesteście tak zwyczajnie po ludzku ciekawi, jakie są prawdziwe wyniki głosowania? Na pewno jesteście. A jak wiadomo, uczciwi nie mają się czego bać”.
Protesty wyborcze można było słać do 16 czerwca. Łącznie do Sądu Najwyższego wpłynęło ich ponad 53 tysiące. Indywidualnych protestów wpłynęło, jak informowała pierwsza prezes SN Małgorzata Manowska, kilkaset sztuk. Zdecydowaną większość stanowiły zaś protesty składane przy wykorzystaniu gotowych wzorów m.in. opracowanych przez posła KO Romana Giertycha, które Manowska określiła mianem „giertychówek”, oraz europosła Michała Wawrykiewicza. Większość z nich sędziowie pozostawili bez dalszego biegu.

Sąd Najwyższy na swojej stronie internetowej ujawnił także, jak wyglądały niektóre protesty. Były to często napisane odręcznie pojedyncze zdania mówiące o braku zgody na wybór prezydenta dnia 1 czerwca 2025.
Jak poinformował Sąd Najwyższy, wielu wyborców „nadsyłało jako protesty wyborcze krótkie oświadczenia deklarujące poparcie dla protestu Romana Giertycha” lub wydruk wiadomości e-mail od Romana Giertycha z instrukcją, jak złożyć protest wyborczy. Sąd Najwyższy wyjaśnił w komunikacie, że nie mógł uwzględniać protestów, które nie zawierały zarzutów przeciwko ważności wyborów.
W piątek SN na posiedzeniu jawnym uznał za zasadne zarzuty dwóch protestów wyborczych dotyczących łącznie 12 obwodowych komisji wyborczych, w których przeprowadzono oględziny kart wyborczych. Uznano jednak, że zgłoszone nieprawidłowości nie miały wpływu na ogólny wynik wyborów. Podobne wnioski wyciągnięto w odniesieniu do pięciu kolejnych komisji.
– Były komisje, gdzie wszystko się zgadzało, były drobne błędy, typu jeden, dwa, trzy głosy i były komisje, gdzie rzeczywiście źle zliczono głosy. Zdarzały się sytuacje, że zarówno na korzyść jednego kandydata, jak i na korzyść drugiego. Natomiast były to takie liczby, które rzeczywiście nie wpływały na wynik wyborów – komentowała w wywiadzie dla radia Tok Fm pierwsza prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Manowska.
2. Kontrowersyjne wyliczenia dr. Kontka
Wyliczenia dr Krzysztofa Kontka, którego media przedstawiały jako eksperta od anomalii wyborczych z SGH, stały się główną podstawą do kwestionowania wyniku wyborów. Dr Kontek w kolejnych wywiadach przekonywał, że oszacował skalę rzekomo nieprawidłowo policzonych głosów w tegorocznych wyborach prezydenckich, a następnie porównał efekty swoich analiz z ponownie oficjalnie przeliczonymi głosami w 13 komisjach wyborczych. Z jego badania miało wynikać, że nieprawidłowości mogły dotyczyć 1482 obwodowych komisji, a to mogło przełożyć się na 315-487 tys. dodatkowych głosów dla Karola Nawrockiego. Brzmiało to sensacyjnie, zwłaszcza, że wedle PKW Karol Nawrocki wygrał z Rafałem Trzaskowskim różnicą 370 tysięcy głosów.
– Podtrzymuję swoją ostrożną kalkulację skali nieprawidłowości w skali kraju – mówił niedawno „Gazecie Wyborczej” dr Kontek. Kontek na podstawie swoich wyliczeń złożył także protest wyborczy do Sądu Najwyższego.

Na jego wyliczenia powoływali się Roman Giertych, ale także Adam Bodnar. Sęk w tym, że są one kwestionowane przez kolejnych ekspertów, zajmujących się geografią wyborczą. Protestów na ich podstawie nie uznał także Sąd Najwyższy.
Własną analizę przeprowadzili w tej sprawie socjologowie, zajmujący się badaniami statystycznymi prof. Jarosław Flis, prof. Dominik Batorski wespół z dr. Piotrem Szulcem, który zajmuje się modelami matematycznymi i wykrywaniem anomalii. Jak mówi prof. Flis w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, na 138 komisji z anomaliami, które wytypowano w trakcie badania, eksperci doliczyli się 7 tysięcy głosów więcej na Trzaskowskiego i 5 tysięcy więcej na Nawrockiego. To, jak przyznaje prof. Flis, różnice bez znaczenia dla ostatecznego wyniku wyborów.
Pojawiło się także stanowisko ekspertów Fundacji Batorego.
„Istniejące dane uprawdopodabniają tezę, że wynik wyborów odbiega od wskazanego przez PKW, nie uprawdopodabniają tezy o tym, że faktyczny zwycięzca wyborów jest inny” – pisze Zespół Ekspertów Wyborczych przy Fundacji im. Stefana Batorego, dodając jednocześnie, że „niedoskonałość procedur i dotychczas potwierdzone błędy popełnione przy liczeniu głosów w drugiej turze głosowania – niezależnie od ich skali – są rażące”.
Ośmioro ekspertów zadeklarowało jednocześnie „gotowość do zaprojektowania i przeprowadzenia badania wykorzystanych kart do głosowania z losowo dobranej próby obwodów, analogicznego do badania, które nasz Zespół przeprowadził po wyborach samorządowych z 2014 r.”.
W sprawie analiz dr. Kontka pojawił się także, opublikowany w Interii, list jego mentora prof. Tomasza Berenta z SGH, który nie zostawia suchej nitki na wyborczych wyliczeniach dr Kontka. „Czy zdajesz sobie sprawę, że Twoje korekty przenoszące głosy zawsze od Karola Nawrockiego do Rafała Trzaskowskiego są nie tylko arbitralne i kontrowersyjne, ale czasem absurdalne?” – napisał zwracając się do dr Kontka prof. Tomasz Berent.
W ostatnich dniach serwis money.pl ustalił, że dr Krzysztof Kontek nie jest pracownikiem ani współpracownikiem Szkoły Głównej Handlowej, choć tak się przedstawiał.
3. Śledztwa prokuratorskie w sprawie wyborów
Równolegle do rozpatrywania przez Sąd Najwyższy protestów wyborczych, własną aktywność w tej sprawie prowadził minister sprawiedliwości i prokurator generalny.
Adam Bodnar skierował do Sądu Najwyższego pismo, w którym domaga się przeprowadzenia oględzin kart do głosowania w 1472 obwodowych komisjach wyborczych. Chodzi o te komisje, które wskazał w swojej analizie dr Krzysztof Kontek.
Roman Giertych po tym, jak minął termin zgłaszania protestów wyborczych, włączył się w inną akcję – podpisywania apelu do ministra sprawiedliwości w sprawie zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa przez członków komisji wyborczych i apelu o wszczęcie śledztwa i nakazanie „przeprowadzenia oględzin wszystkich kart wyborczych oddanych w wyborach 1 czerwca, rozpoczynając od tych obwodów, w których stwierdzono – w ramach publicznie dostępnej analizy przeprowadzonej przez dr. Krzysztofa Kontka – statystyczne anomalie”.
4. Ważność wyborów stwierdzi Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych
Zgodnie z przepisami konstytucji i kodeksu wyborczego kwestię protestów wyborczych rozpatruje Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Ta izba stwierdza także ważność wyborów. Sęk w tym, że jej umocowanie prawne jest kwestionowane przez obecną większość parlamentarną. Sprawę komplikuje jednak fakt, że izba ta już orzekała w sprawie ważności wyborów: zarówno parlamentarnych w 2023 roku, jak i samorządowych i europejskich, które odbyły się w 2024 roku.
Mimo to pojawiają się głosy, że uchwała tej izby nie zakończy dyskusji dotyczącej wyborów prezydenckich.
„Pamiętajmy i miejmy tego świadomość: jutro o 13:00 nie zapadnie uchwała Sądu Najwyższego” – napisał w przeddzień posiedzenia izby mecenas Michał Wawrykiewicz, europoseł KO, który wraz z Romanem Giertychem angażował się w akcję wysyłania do Sądu Najwyższego protestów w sprawie wyniku wyborów prezydenckich.
W tej samej sprawie oświadczenie wydało 28 sędziów Sądu Najwyższego, którzy stwierdzili, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego nie jest sądem. W związku z tym – jak wskazali – nie może ona rozpatrywać protestów wyborczych, a tym samym następnie decydować o ważności wyborów prezydenckich.
– Osoby te dołączyły w ten sposób do ataku na Sąd Najwyższy, który w bardzo trudnych warunkach realizuje prawem określone zadania, mające na celu podjęcie uchwały w przedmiocie ważności wyboru Prezydenta RP – odpowiedział na to oświadczenie rzecznik Sądu Najwyższego sędzia Aleksander Stępkowski.

Wcześniej w mediach na temat ważności uchwały Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych spekulowała m.in. Małgorzata Gersdorf, poprzednia pierwsza prezes Sądu Najwyższego.
– Można nie opublikować tej uchwały. Premier o tym decyduje – stwierdziła w TVP, przyznając, że premier mógłby uchwałę zignorować tak samo, jak ignoruje orzeczenia obecnego Trybunału Konstytucyjnego. O podobnym rozwiązaniu mówił w mediach także były prezes Trybunału Konstytucyjnego Andrzej Zoll. – Marszałek Hołownia musi zwołać Zgromadzenie Narodowe, ale ono może zawiesić swoje postępowanie. I wtedy kończy się kadencja prezydenta Dudy, a urząd prezydenta będzie sprawował pan marszałek Hołownia – komentował w TVN24.
– Od oceniania tego, czy wybory są ważne czy nieważne, jest Sąd Najwyższy. Źle się dzieje, że tak wymyślono za czasów PiS-u, że w Sądzie Najwyższym zajmuje się tym izba, która według wiele, także według mnie, jest wadliwie powołana. Natomiast nie ma takiej możliwości i też chciałbym, żeby to dotarło do wszystkich, aby Sąd Najwyższy został zastąpiony w tej sprawie, czyli uznawania ważności lub nieważności wyborów, przez prokuraturę czy rząd – podkreślił premier Tusk.
Także marszałek Sejmu Szymon Hołownia zapowiedział, że jeśli Sąd Najwyższy podejmując uchwałę, nie stwierdzi nieważności wyborów prezydenta, bądź jeśli nie zajdą „żadne inne niespodziewane okoliczności”, to na 6 sierpnia zwoła Zgromadzenie Narodowe, aby nowo wybrany prezydent Karol Nawrocki złożył przysięgę i objął urząd.
A jak na całe to zamieszanie patrzy oczekujący na zaprzysiężenie prezydent elekt?
– Jestem gotowy, żeby 6 sierpnia złożyć przysięgę. Gotowe są również instytucje, ministerstwa. Wielu polityków zachowało się w tej sytuacji pewnej neurozy radykalnych polityków przytomnie. Mówię o marszałku Hołowni czy wicepremierze Kosiniaku-Kamyszu. (…) Wielu polityków pomimo emocji zdaje sobie sprawę, że dla stabilizacji sytuacji w Polsce uznanie demokratycznego wyboru Polaków jest rzeczą naturalną. Jeśli taką decyzję podejmie Sąd Najwyższy, to nie widzę innej możliwości jak zaprzysiężenie – przekonywał w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w Polsat News Karol Nawrocki.
Kamila Baranowska