
We wtorek 1 lipca wieczorem małopolska policja poinformowała o odnalezieniu zwłok Tadeusza Dudy, podejrzanego o zabójstwo córki i zięcia w domu w Starej Wsi koło Limanowej. Miał ranę postrzałową głowy, śledczy podejrzewają samobójstwo.
Policjanci dalej przeszukują las, chcąc ustalić, czy ktoś pomagał mężczyźnie. Kontrolują domy i samochody. „Ostatnie dni były dla mnie bardzo trudne. Tylko we wtorek mój samochód został przeszukany ponad dziesięć razy” — mówi w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” mężczyzna rozwożący pieczywo. Tłumaczy, że nie dojechał do kilku osiedli. Dodaje, że ludzie ze strachu nie chcieli nawet wychodzić z domu, by kupić chleb.
Mówi, że znał Tadeusza Dudę od lat. „Coraz częściej się awanturował”
Jeden z rozmówców „Wyborczej” miał znać Tadeusza Dudę od lat. Mówi, że mężczyzna córce i zięciowi wybudował dom, synowi pomagał ze sklepem. Opowiada, że 57-latek pracował na budowach, ale po wypadku przeszedł na rentę. Musiał zamieszkać z teściową i „zaczęło dochodzić do awantur”.
„Tadek, gdy przestał być zaradny, coraz częściej się awanturował, ale rzadko pił. Po rozwodzie podobno stracił prawo do obecnego domu. A pewnie, gdy w aktach przeczytał, kto przeciwko niemu zeznaje, odbiło mu” — opowiada mężczyzna. „On nie był zły z natury, tylko w pewnym momencie coś musiało w nim pęknąć i stracił rozum” — dodaje.
Okazuje się, że mieszkańcy okolicy wciąż się boją i nie mogą pogodzić się z tym, co się stało. Inny mieszkaniec okolicy, w której doszło do morderstwa, mówi gazecie, że postanowił się zabezpieczyć i ogradza posesję. Podkreśla, że to było spokojne miejsce. „Ale jak człowiek usłyszy, że nocą po okolicy może się kręcić uzbrojony morderca, to nie ma na co czekać” — stwierdza. — Cała ta tragedia bardzo mną wstrząsnęła. Wcześniej często chodziłam do lasu, ale teraz nie wiem, kiedy tam wrócę — mówiła w rozmowie z Onetem 34-letnia mieszkanka Starej Wsi.