Skip to main content

Zasada Czerwonej Królowej brutalnie pokazuje nam, w jaki sposób potrafimy wpaść w pułapkę związaną z myśleniem o pracy, pieniądzach czy własnych sukcesach. Typowy wyścig szczurów? Nie do końca. To już nie jest chęć zarabiania, tylko bardziej przetrwania. Nasi rozmówcy mieli jeszcze jedno, wymowne skojarzenie.

Kiedy zacząłem czytać o tym zjawisku, wyobraziłem sobie chomika, który przez cały dzień biega w swoim kołowrotku. Nie liczy się dla niego, że robi to w miejscu, bez żadnych efektów. Zasuwa ile sił i próbuje utrzymać się w tym szalonym pędzie. Teraz wyobraźcie sobie, że zamiast chomika w tej klatce siedzi człowiek.
Zasada Czerwonej Królowej i syndrom „Polaka-biedaka”
Zasada Czerwonej Królowej nie wzięła się nagle ze słownika socjologów, którzy potrzebowali jakoś nazwać kolejne dziwne zjawisko. Czerwona Królowa to bohaterka książki Lewisa Carolla „Po drugiej stronie lustra”, czyli kontynuacji „Alicji w Krainie Czarów”. W powieści Czerwona Królowa szachów, biegnąc bez przerwy wraz ze zmieniającym się otoczeniem, jednym zdaniem dała Alicji małą życiową lekcję.
To właśnie zasada Czerwonej Królowej, która przez lata została wykorzystana na różne sposoby. W biologii odnosi się do wyścigu zbrojeń między gatunkami – na przykład drapieżniki i ofiary muszą stale ewoluować, aby przetrwać. W tym sensie łatwo nawiązać też do ludzi. Naszego życia, pracy, pieniędzy i rywalizacji między warstwami społecznymi.
– To bieg społeczeństwa. W żadnym momencie nie widzimy jakiegokolwiek progresu, nawet jeżeli ten progres jest. Bogacimy się, ale przecież wszyscy się bogacą, więc my ciągle czujemy się biedniejsi – mówi dla naTemat Dorota Peretiatkowicz, socjolożka, współautorka projektu socjolożki.pl.
Trochę jak z tym chomikiem – błędne koło. Co gorsze, każdy z nas wchodzi w ten schemat, bo przecież trudno wypisać się z systemu. Słynne „pier**ę, nie robię” kończy się w momencie, gdy trzeba zapłacić rachunki.
Podobno to pokolenie Z ma uczyć starszych zdrowego podejścia do pracy. „Zetki” już kiedyś utarły mi nosa, gdy pytałem o definicję klasy średniej w Polsce, albo gdy próbowałem ustalić, jakie to są „przyzwoite zarobki na rękę”.
24-letni Wojtek, gdy usłyszał o zasadzie Czerwonej Królowej, najpierw wpisał to do Chata GPT. On sam na co dzień pracuje w PR, ale niedawno wyrwał się z trybu „korpo”. – Mówiło się, że „Zetki” zrobią rewolucję na rynku pracy swoimi wymaganiami i nastawieniem do dobrostanu i równowagi psychicznej. Straszono pracodawców, że muszą się dostosować, bo inaczej przepadną – podkreśla Wojtek dla naTemat.
Myślałem, że dostanę od niego złote rady dla ludzi, którzy żyją kultem pracy. Ale wyszło, że rewolucja zaczęła pożerać własne dzieci. – Z próby zmiany rzeczywistości absolutnie nic nie zostało. Moi rówieśnicy muszą harować w obłędzie, żeby zapewnić sobie podstawowe warunki przetrwania. Męczą się u rodziców, nie widzą żadnej perspektywy. Żyją od pierwszego do pierwszego – tłumaczy.
Socjolożka zauważa, że postawa „Zetek” nadaje się na „dobre czasy”. – Po pandemii rozpędziła się inflacja, działo się dużo rzeczy na rynku. Nagle okazało się, że „Zetki” nie mogą znaleźć pracy. Młodzi wybierają takie zajęcia, na które jeszcze trzy lata temu nie zdecydowaliby się w ogóle – mówi Dorota Peretiatkowicz.
– Okazuje się, że jednak trzeba pracować, żeby prowadzić godne życie. Pokolenie Z wchodzi w ten młynek tak samo, jak inni. Do pewnego momentu w życiu mogą mieć backup w postaci rodziców, ale to pokolenie dojrzewa i zaczęły zmieniać się postawy, które reprezentuje – dodaje ekspertka.
„Trzeba uprawiać kult zapie***u”
32-letnia Sylwia zagotowała się, gdy przeczytałem jej narzekania „Zetek” na rynek pracy. Podobnie jak Wojtek mieszka w Warszawie, pracuje w biurowym trybie. – Przepraszam bardzo, ale beznadziejne podejście systemu do młodych dotyczy nasz wszystkich. Kogo przed 30-stką stać na mieszkanie? Nielicznych. Żeby się utrzymać, trzeba uprawiać kult zapie***u – przekonuje.
Nawet nie ukrywa, że wpadła w tryb nadgodzin, żeby liczby na koncie się zgadzały. Nie musiała, ale chciała. Myśli też o dodatkowej pracy na pół etatu. – Przez ostatnie 5 lat czuję się tak, jakby przejechał po nas walec. W tym czasie dostałam podwyżkę, ale momentami drżałam, czy mnie nie zwolnią. To problem wielu osób, że żyją w takim napięciu. Nie myślą, co będzie za tydzień, bo trwa wyścig szczurów. Zapie***ą tu i teraz, bo nie mają innego wyjścia – wskazuje.
Z wyścigiem szczurów to jednak nie do końca trafne porównanie. W słynnym nieco zwariowanym filmie Jerry’ego Zuckera stawką w takiej rywalizacji były 2 mln dolarów. Jasny cel i nagroda. Jeśli przełożymy to na codzienność, zasada Czerwonej Królowej pokazuje coś gorszego. – Wszyscy są przegrani, nie ma żadnego zwycięzcy. To jest sytuacja, że nawet jeśli każdy stanąłby w miejscu, byłoby dokładnie tak samo – podsumowuje socjolożka.
Nawet królowa czasem się myli…
Teoria o bezsensownym biegu dopada każdego z nas – niezależnie od miejsca zamieszkania, zawodu i zarobków. Pewne grupy mogą być bardziej podatne na tego typu toksyczny tryb. – Na przykład ta biedna klasa średnia, która chce się wyróżnić od klasy niższej, żeby było wiadomo, kto jest ich zdaniem prawdziwą klasą średnią. Obie grupy biegną coraz szybciej, ale zostają na tym samym poziomie – zauważa Dorota Peretiatkowicz.
Do tego dochodzi poczucie zagrożenia i niepewności, które może dotykać większość Polaków. Wcześniej to był efekt pandemii, lockdownów i niepewności… o wszystko. Socjolożka ma jednak inną teorię.
Z zasady Czerwonej Królowej śmieje się za to 29-letnia Paulina. Nie chce ujawniać, gdzie pracuje, ale podaje prosty przykład. – Wyobraź sobie, że twoja branża zmienia się co chwilę, a ty odpowiadasz za czyjeś życie. Robisz co pół roku specjalne kursy z certyfikatem, które są wymagające. Dla jednych będzie to bieg w miejscu, dla mnie rutyna. Bez tego musiałabym zmienić branżę – mówi.
Dodajmy, że Paulina nie pracuje w żadnym zawodzie medycznym, chociaż to podobny przypadek. – Wszystko się rozwija w błyskawicznym tempie. Żeby lekarz był dobry w swoich fachu, musi być w tym syndromie. Nie ma wyjścia, powinien uzupełniać swoją wiedzę. Jeżeli nie będzie się dokształcał, będzie gorszy od innych – zaznacza socjolożka.
Najłatwiej powiedzieć, że w życiu warto zachować zdrowy balans. Brutalna prawda jest taka, że nie stać nas na luksus „wyskoczenia” z tego wyścigu. – Ale jeżeli popatrzymy na to, jak na teorię ewolucyjną, z ewolucji też nie można wyskoczyć i powiedzieć, to już koniec. Myślę, że to jest jednak wbrew pozorom jakaś dalsza ewolucja – przewiduje współtwórczyni socjolożki.pl.