Działania niemieckiej policji, zawracających osoby bez prawa pobytu do Polski – czasem zgodne, czasem nie, z europejskim prawem naruszają poczucie bezpieczeństwa i suwerenności Polaków. Nawet jeśli problem został w sztuczny sposób rozdmuchany przez rywalizujące ze sobą frakcje skrajnej prawicy, to stał się problemem w odbiorze społecznym. Czyli z perspektywy polityków i państwa – problemem całkowicie realnym.
Trzeba wysłać twardy sygnał do Berlina: przerzucanie waszych problemów politycznych (skrajnie prawicowa AFD jest dziś drugą partią w Bundestagu, bezkonkurencyjną na całym terytorium dawnego NRD) spotka się z twardą odpowiedzią. Czasowe przywrócenie kontroli granicznych, co zapowiedział Donald Tusk, i zawieszenie strefy Schengen jest niezbędne, żeby uratować ją w dłuższym okresie.
Skrajnie prawicowe bojówki próbują wchodzić w rolę państwa, nękają nielegalnie funkcjonariuszy i obywateli. Każdy taki bojówkarz powinien natychmiast znaleźć się na glebie w kajdankach. Państwo nie może dopuszczać, żeby ktokolwiek naruszał jego monopol na przemoc.
Jeśli jakieś bojówki dostaną – de facto – licencję na funkcjonowanie, wówczas rozzuchwaleni mogą zacząć działać również poza rejonem przygranicznym, prześladując ludzi o „niewłaściwych” rysach, kolorze skóry czy stroju. Jeśli i tu policja będzie bierna, wówczas prześladowani będą musieli zająć się samoobroną na własną rękę. To spirala, która w błyskawicznym tempie przyniesie przemoc na ulicach, bezkarność przestępców, rozpad społeczeństwa. Racją stanu jest uciąć łeb tej hydrze, zanim urosną jej kolejne głowy.
Spóźniony refleks władzy
Liczyłem, że rząd wykaże się sprytem. Ogłosi wielką akcję wzmocnionych patroli policji wyłapujących tych imigrantów, którzy zostali zawróceni na polską stronę. A z kolei Niemcom dyskretnie wyśle sygnał, że te patrole będą również wyłapywać tych, którzy próbują przedostać się z Polski do Niemiec. I że w związku z tym niemiecka policja nie będzie musiała ich zawracać do nas – co jest bezpośrednią przyczyną kryzysu. Tak się nie stało.
Podstawą zaufania do władzy jest poczucie bezpieczeństwa obywateli. W tym kontrola nad granicami, prawo i porządek. Gdy jej nie ma, pojawia się strach i niepokój. Włącza się pierwotny instynkt – obrony swoich przed obcymi. To idealna pożywka dla skrajnej prawicy.
W odbiorze społecznym, podsycanym filmikami z granicy, straż graniczna i policja okazały się bierne. Nadganianie tego, co należało już ogłosić tydzień temu (przywrócenie kontroli granicznych), może okazać się niewystarczające.
Dlatego potrzebne jest ogłoszenie stanu wyjątkowego. Trzeba ukrócić problem nielegalnych bojówek. I skutecznie powstrzymać napływ migrantów o dyskusyjnym statusie prawnym. To by pozwoliło kupić czas niezbędny do wdrożenia działań długoterminowych. Zdjęłoby z agendy polsko-niemieckiej temat przerzucania się migrantami. A z polskich social mediów zniknęłyby alarmistyczne i często fałszywe materiały.
W ten sposób można odzyskać kontrolę nad przekazem, i jednocześnie wysłać twardy sygnał do obywateli: sytuacja opanowana. Trudno wyobrazić sobie, żeby prezydent Andrzej Duda odmówił kontrasygnaty pod decyzją premiera w tej sprawie.
Twarde działanie, perspektywiczne myślenie
W dłuższej perspektywie problem będzie narastał i sama Polska go nie rozwiąże. Ale żeby negocjować rozwiązania z całą UE, należy wcześniej pokazać, że Polska jest w tej kwestii najbardziej zdeterminowana, twarda, wręcz bezwzględna. Inaczej wewnętrzna słabość zostanie brutalnie wykorzystana przez przeciwników politycznych, a pozycja negocjacyjna Polski w ramach Unii szukających rozwiązań korzystnych dla wszystkich członków osłabnie.
Teddy Roosevelt, prezydent USA z początku XX wieku, mawiał: „mów łagodnie, ale za plecami trzymaj gruby kij”. Można odwrócić tę maksymę: żeby mówić łagodnie czy raczej konstruktywnie, należy kijem wcześniej mocno machać albo wręcz go użyć. Trzeba mieć kontrolę nad przekazem i opanować społeczny niepokój, żeby móc ze społeczeństwem wejść w jakąkolwiek interakcję.
Ludzie nie będą słuchać, jeśli będą przekonani, że w kluczowej sprawie politycy „dają ciała”. Jak przy zwrocie jachtu: trzeba najpierw nabrać szybkości, żeby dokonać manewru.
To, co na krótką metę powoduje napięcie w relacjach z krajami i instytucjami UE, w dłuższej perspektywie powinno pozwolić nam budować rozwiązania problemu u źródeł. Dlatego ważna jest pomoc rozwojowa, budowanie relacji handlowych, inwestycje w nowe źródła energii, budowanie relacji handlowych. Ale wiąże się z tym również moralnie trudna współpraca z państwami, które nie w pełni podzielają nasze reguły. Takie są reguły polityki międzynarodowej. Ale jeśli chcemy prawa i wolności móc zachować u siebie, to niespecjalnie mamy wyjście.
Działania przygraniczne mają charakter doraźny. Nie można mieć co do tego wątpliwości. To jak wylewanie wody czerpakiem z dziurawej łodzi. Przynajmniej dopóki reżim Putina i Łukaszenki będzie widział swój interes w destabilizowaniu krajów UE, ale i później, gdy kryzys klimatyczny będzie wypędzał miliony z nienadających się do życia rejonów Afryki, i w której w rekordowym tempie rośnie liczba mieszkańców.
To są argumenty za długofalowym zaangażowaniem Unii Europejskiej w tym regionie. To są powody, dla których nie tylko flanka wschodnia, ale też południowa, są niezbędnym obszarem zaangażowania dla nas. Tu nie chodzi o żadne progresywne bajania, ale o twarde interesy nasze i innych krajów UE – jeśli chcemy zachować swoją tożsamość i poziom życia. Do przyjęcia tej perspektywy Polski myślącej globalnie, a nie tylko o najbliższym wycinku rzeczywistości, należy zacząć już dziś bardzo intensywnie przekonywać naszych współobywateli. Ale żeby słuchali – muszą poczuć się bezpiecznie.
Żeby móc realnie działać na rzecz problemów przyszłości, trzeba rozwiązać kryzys tu i teraz.
Leszek Jażdżewski