— Mamy aksamitny bunt. Trwa kopanie dołków pod nami — mówi nam jeden z liderów PSL.
— A kto je kopie? — dopytujemy.
— Osoby, które byłyby w stanie dogadać się z PiS. I wcale już tego nie ukrywają — dodaje nasz rozmówca.
Kampania oskarżeń
Kampania wyborcza weszła w decydującą fazę — na placu boju zostają kandydaci, którzy na ostatniej prostej ruszą do bezpardonowej walki o Pałac Prezydencki. Wybory to również dobry moment, by rozpocząć ruchy wewnątrz partii. Kiedy oczy wyborców i komentatorów są skierowane na kandydatów, w ugrupowaniach toczą się rozgrywki między poszczególnymi frakcjami, których celem jest wyrwanie jak największego kawałka władzy.
U ludowców rozpoczyna się właśnie wewnętrzna kampania wyborcza. Pod koniec 2025 r. kończy się czteroletnia kadencja obecnych władz i lada chwila partia wejdzie w cykl wyborczy, który zakończy się wyłonieniem nowego kierownictwa. Jednak zanim do tego dojdzie, członkowie partii wybiorą swoich przedstawicieli w regionach, co ma kolosalne znaczenie dla kształtu przyszłych władz.
— Już zaczęła się kampania wzajemnych oskarżeń i pretensji. Choć jesteśmy jedną z partii, która obecnie sprawuje władzę, to nie wszyscy są zadowoleni ze swojej pozycji. Nie podobają im się lokalne koalicje zawarte z koleżankami i kolegami z koalicji 15 października. Uważają, że w innej konfiguracji mogliby dostać więcej — uważa nasz rozmówca w Polskim Stronnictwie Ludowym.
O napiętej sytuacji w PSL najlepiej świadczy niedawne nieporozumienie lub — jak twierdzą niektórzy — celowa zagrywka, do której doszło w wyniku upubliczniania niewygodnych faktów z przeszłości wiceministra aktywów państwowych Zbigniewa Ziejewskiego.
Sprawa Ziejewskiego, czyli kto wiedział, a nie powiedział
Wirtualna Polska ujawniła, że rekomendowany przez PSL wiceszef MAP procesuje się o miliony złotych z Krajowym Ośrodkiem Wsparcia Rolnictwa i dzierżawi od niego setki hektarów ziemi. Jednocześnie KOWR podlega mu w niektórych obszarach, co ma prowadzić do konfliktu interesów. Portal napisał też, że Ziejewski został wiceministrem, choć „ma na koncie kilka prawomocnych wyroków, m.in. za posługiwanie się sfałszowanymi fakturami czy bezumowne korzystanie z państwowej ziemi”.
Zbigniew Ziejewski
W wyniku tych doniesień wiceminister PSL musiał podać się do dymisji. A w przestrzeni publicznej zaczęły pojawiać się wątpliwości co do tego, kto mógł wiedzieć o sprawie. Zarówno ministerstwo, jak i prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz zarzekali się, że nie mieli pojęcia o przeszłości Zbigniewa Ziejewskiego. Tymczasem w Sejmie marszałek-senior Marek Sawicki chętnie dzielił się z dziennikarzami swoją wiedzą na ten temat.
— Sprawa ministra Ziejewskiego nie jest nowa. Przez cztery lata PiS szantażowało go nierozwiązanymi sprawami z gruntami. Za każdym razem wszyscy drżeliśmy, że Ziejewski już nie jest w PSL, tylko w PiS. Teraz mam wrażenie, że Ziejewski przez rok szantażował PSL — mówił polityk.
I podkreślał: — Byłem trochę zdumiony, pytałem nawet Kosiniaka-Kamysza, dlaczego jest wiceministrem. Wystarczyło, aby był szarym posłem i uporządkował swoje sprawy, nie pełniąc nad tym obszarem nadzoru. Dla mnie jest to rzecz zdumiewająca i gorsząca.
„To Sawicki dążył, żeby Ziejewski był w rządzie”
To zaskakujące, ponieważ wypowiedź Sawickiego świadczy o tym, że Kosiniak-Kamysz miał wiedzieć o całej sprawie, ale nic z nią nie zrobił. Szef MON jednak twardo trzyma się wersji, że nie był informowany o tych problemach.
Nasze źródła u ludowców podkreślają, że niektóre osoby rzeczywiście miały wiedzę na temat spraw z gruntami Ziejewskiego, ale nikt nie wiedział o prawomocnych wyrokach. Z kolei działacze, którzy wiedzieli „nie chcieli Kosiniakowi zawracać głowy”.
Marek Sawicki
— O wiarygodności tez wygłaszanych przez Marka Sawickiego świadczy to, że przez ostatni rok ciągle powtarzał, że to Donald Tusk będzie kandydował w wyborach prezydenckich. Jak już powszechnie wiadomo, to się nie wydarzyło — mówi nam anonimowo jeden z działaczy PSL.
A nasz kolejny rozmówca dodaje: — Wiecie, co jest najciekawsze? Że to Marek Sawicki dążył do tego, aby Ziejewski był w rządzie. I to nie w randzie wiceministra, tylko jako minister konstytucyjny. Teraz odcina się od niego, bo nie chce, by ta sprawa się do niego przykleiła.
Wirówka w rządzie. „Bardzo fikcyjny organ”
Przy okazji sprawy odwołanego wiceministra MAP, Marek Sawicki nie wierzy w sprawdzanie kandydatów na ministrów przez służby specjalne.
— Pamiętam słynną wirówkę, kiedy wróciłem do resortu w 2014 r. i chciałem powołać wiceministra, odwołując jednocześnie kogoś z PO. Wtedy premier Donald Tusk i jego słynna wirówka odrzuciła mi czterech kandydatów. Poinformowano mnie, że są jakieś przeciwskazania, ale nie podano jakie. Wirówka w mojej ocenie jest instrumentem, że tego, kogo chcemy, to bierzemy, a kogo nie chcemy, to nie bierzemy. W mojej ocenie to bardzo mocno fikcyjny organ — tłumaczy Sawicki.
Chcieliśmy, aby poseł Marek Sawicki rozwinął swoją wypowiedź na temat tego, ile razy i kiedy dokładnie informował Władysława Kosiniaka-Kamysza w sprawie byłego już wiceministra Ziejewskiego. Polityk stwierdził, że nie będzie sprawy więcej komentował.
— Jakie to ma znaczenie? To, co chciałem powiedzieć, już powiedziałem i to wystarczy. Czy ja jestem na spowiedzi? — odpowiadał wyraźnie zdenerwowany polityk PSL.
PiS kusił posła Ziejewskiego? „Nie ma, że kumple”
Od innego ludowca dowiedzieliśmy się, że osobą, która miała prowadzić rozmowy z Ziejewskim na temat jego problemów, jest były minister rolnictwa w rządzie PiS Jan Krzysztof Ardanowski.
Były minister rolnictwa, a dziś poseł niezależny Krzysztof Jan Ardanowski w rozmowie z Onetem stwierdza, że jeżeli były jakieś rozmowy PiS-u z Ziejewskim, to on w nich nie uczestniczył. — Ja nie byłem w kierownictwie PiS ani rządu więc ja nie uczestniczyłem w takich rozmowach — mówi Onetowi Ardanowski.
Przyznaje, że Ziejewskiego zna od wielu lat jako „dobrego rolnika”. — Kiedy dzierżawił ziemię, zabiegał o to, by mu przedłużyć tę dzierżawę, mimo że nie wypełnił ustawowego zobowiązania oddania 30 proc.gruntów. Jako minister rolnictwa odpowiedziałem mu jednoznacznie: nie ma takiej możliwości i nie ma, że kumple — wspomina Ardanowski.
Ciche koalicje z PiS. Działacz zrzuca winę na wiceprezesa Hetmana
Podobnie sytuacja „słowo przeciwko słowu” wyglądała w styczniu w województwie lubelskim, gdy opisywaliśmy w Onecie przewrót w Radzie Miasta Puławy. Wicestarosta puławski Piotr Rzetelski (PSL) przez swój konflikt ze starostą Teresą Gutowską (PO) doprowadził do koalicji PiS-PSL. Tego ruchu gratulowali mu m.in. Przemysław Czarnek i marszałek woj. lubelskiego Jarosław Stawiarski.
I teraz najciekawsze — zgodę na koalicję z PiS wydał zarząd powiatowy PSL w Puławach. Kilkunastu ludowców zagłosowało za tym pomysłem, ponieważ prezes Piotr Rzetelski obiecywał im złote góry — stanowisko wiceprezydenta Puław i większy wpływ na miasto. Jedyne stanowiska, jakie dostała nowa koalicja, przypadły samorządowcom z… PiS.
Wicestarostwa zarzeka się, że to nie była jego samodzielna decyzja. Winę zrzuca na szefa wojewódzkich struktur PSL i wiceprezesa tej partii Krzysztofa Hetmana.
— Prezes Krzysztof Hetman wiedział o tej akcji i dał na nią zielone światło. Rozmawiałem z nim na długo przed podjęciem uchwały zarządu powiatowego PSL o przystąpieniu do koalicji z PiS. Informowałem go o tym, że chcemy przyjąć do siebie panią radną i zawrzeć taką koalicję. To było w trakcie jednej rozmowy. Nie zrobilibyśmy tego, gdyby prezes Hetman nie wyraził na to zgody — podkreśla w rozmowie z Onetem Piotr Rzetelski.
„Dowiedziałem się po fakcie”
Podobnie jak Kosiniak-Kamysz w przypadku Ziejewskiego, Krzysztof Hetman zdecydowanie zaprzecza tym twierdzeniom.
— Absolutnie nic nie wiedziałem o zarządzie powiatowym PSL i o uchwale, w której wyrażono chęć przystąpienia do koalicji z PiS. Dowiedziałem się o niej dopiero po fakcie — odpowiada na te zarzuty wiceprezes PSL.
Polityk wyjaśnia też, jak wyglądała jego rozmowa z Piotrem Rzetelskim: — Otrzymałem od niego informację, że jest pani radna zainteresowana współpracą z nami i że dzięki temu otworzą się nowe możliwości współpracy w radzie miasta Puławy. Nie było mowy o koalicji z PiS.
„Kto był ukrytą opcją pisowską w PSL, już dawno jest w PiS”
Nie jest tajemnicą, że jeszcze do niedawna politycy PiS puszczali oko do ludowców w sprawie ewentualnej współpracy. Doskonale zdają sobie sprawę, że są tam posłowie i samorządowcy, którzy chętnie rozpoczęliby współpracę z Jarosławem Kaczyńskim i spółką. Obecnie do tego grona potencjalnych kolaborantów dołącza Konfederacja, ale w PiS nie zapominają o PSL.
— Wielu kolegów z PSL mówi mi, że chętnie podjęłoby z nami współpracę, ale obecnie mamy zły pijar, więc jest to trochę utrudnione — śmieje się jeden z posłów PiS. I dodaje: — Nasze drzwi będą dla nich zawsze otwarte, choć na naturalnego potencjalnego koalicjanta wyrasta Mentzen i Konfederacja.
— Kto był ukrytą opcją pisowską w PSL, już dawno jest w PiS — kolejny działacz PSL przypomina stare powiedzenie, które pierwszy raz usłyszeliśmy kilka lat temu. — Największe szkody możemy zrobić sami sobie. A niestety, niektórzy nasi koledzy zachowują się tak, jakby nie zależało im na etosie Witosa.
Marszałek-senior Marek Sawicki w niedawnej rozmowie z „Rzeczpospolitą” zapowiedział, że „polska scena polityczna zmieni się po wyborach prezydenckich”. – Lata 2026–2027 będą w polskiej polityce okresem zmian tektonicznych – zapowiada poseł PSL.