Kiedy kanclerz Niemiec Olaf Scholz czuje się niezręcznie, majstruje przy swoich okularach. Albo długopisem, krawatem, telefonem… czymkolwiek, co znajdzie. Robi to też, gdy jest chwalony — choć zdarza się to rzadko. Ale robi to najczęściej, gdy jest atakowany.
Wystarczy spojrzeć na pierwszą sesję Bundestagu od czasu decyzji Scholza o zwolnieniu ministra finansów Christiana Lindnera i przyspieszeniu przedterminowych wyborów. Niemieccy politycy ze wszystkich innych partii stanęli na podium, aby wyśmiać kanclerza, a lider bawarskiej partii konserwatywnej oświadczył, że przewodniczył on „najgorszemu rządowi wszech czasów” — a Scholz maniakalnie przewija coś na swojej komórce.
Człowiek, który najprawdopodobniej go zastąpi, lider Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU) Friedrich Merz, uniknął takich hiperboli, ale zadał bardziej bolesny cios. Gdy cała niemiecka klasa polityczna i biznesowa była w stanie rozpaczy z powodu wyniku wyborów w USA, Merz powiedział, że prezydent elekt Donald Trump może niejasno pamiętać Scholza, po czym dodał: „Nie myśl, że masz jakiekolwiek uprawnienia do rozmowy z tym nowym prezydentem. Rzuci tobą jak kukłą”.
Krytyczny moment w niemieckiej polityce
Ogólnie rzecz biorąc, wydaje się, że niemiecka polityka nabiera nowej goryczy, gdy wkracza w jeden z najbardziej krytycznych momentów. I wszyscy są zajęci oskarżaniem innych o zawodzenie kraju.
Była kanclerz Angela Merkel jest obwiniana za zależność energetyczną Niemiec od Rosji i niepowodzenie w reformowaniu gospodarki. Christian Lindner, którego spektakularna dymisja wywołała ten ostatni dramat, jest oskarżany o podkopywanie rządu. Zieloni są krytykowani za koncentrowanie się na zmianach klimatycznych zamiast na ekonomicznych źródłach utrzymania. CDU jest postrzegana jako oportunistyczna, podczas gdy Friedrich Merz jest uważany za szorstkiego. Do tego dochodzą oczywiście dwie skrajne partie i zagrożenia, jakie stanowią dla liberalnej demokracji.
Dlatego może wydawać się zaskakujące, że Scholz, człowiek o najniższych wskaźnikach popularności, pozostanie kandydatem Partii Socjaldemokratycznej (SPD) na kanclerza, zwłaszcza gdy mógł wybrać ministra obrony Borisa Pistoriusa, który jest najbardziej popularny. Ale zarówno on, jak i partia się ugięli.
Przynajmniej Scholz działał zdecydowanie, wzywając do zakończenia koalicji. Jednak nawet w tym jednym akcie nie do końca się zaangażował. Zamiast tego próbował zyskać na czasie i opóźnić głosowanie nad wotum zaufania do stycznia, aby wybory odbyły się dopiero pod koniec marca. I choć ostatecznie został upokorzony na tym froncie i zmuszony do przyspieszenia go przez inne partie, nawet uzgodniona data 23 lutego 2025 r. nie sugeruje koniecznej pilności, ponieważ Trump będzie wtedy już dobry miesiąc w swoim szale.
Scholz liczy na błędy rywali
Scholz miał nadzieję — i nadal ma nadzieję — że będzie mógł poświęcić ten czas na wykorzystanie błędów swoich rywali. Tak właśnie stało się ostatnim razem: podczas przemówienia prezydenta federalnego do ofiar powodzi w 2021 r. kandydat CDU Armin Laschet został przyłapany na śmiechu z żartu, który padł poza sceną. Kandydatka Zielonych i obecna minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock również miała kłopoty z powodu zarzutów o fałszowanie swojego życiorysu. W rezultacie Scholz był w stanie przemknąć się, nie mówiąc ani nie robiąc nic znaczącego podczas tej kampanii wyborczej.
Wciąż możliwe jest, że poprawi notowania swojej partii z obecnych 15 proc., odwołując się do instynktów głównych wyborców SPD: więcej opieki społecznej, więcej bezpieczeństwa pracy, więcej „pokoju” — czyli mniej wydatków na Ukrainę (choć podkreśla, że to nie jest jego plan). Niedawna rozmowa telefoniczna Scholza z prezydentem Rosji Władimirem Putinem — jego pierwsza od dwóch lat — została potępiona przez krytyków jako pierwsza oznaka bardziej nastawionego na Rosję podejścia podczas wyborów.
Prawda jest taka, że w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii czy Francji, Niemcy nie cenią charyzmy ani bombastyczności w polityce. Wymaga to jednak pewnego sposobu komunikowania się, czego Scholzowi — nazywanemu Scholzomatem (Scholzem-robotem) — wydaje się całkowicie brakować.
Na przykład popularne w niemieckiej telewizji programy polityczne często stanowią użyteczne narzędzie przemawiania do wyborców, a jednak pojawienie się kanclerza w najchętniej oglądanym programie, zaledwie cztery dni po upadku jego własnego rządu, było mistrzowską lekcją tego, jak nie działać.
Kiedy prezenterka Caren Miosga zapytała, czy ma jakiekolwiek wątpliwości co do zostania kandydatem SPD na kanclerza, biorąc pod uwagę jego niepopularność, Scholz odmówił odpowiedzi. A kiedy uprzejmie nalegała, odpowiedział po prostu „nie” i uśmiechnął się chłodno, po czym spuścił wzrok. Jedynym momentem, w którym Scholz był ożywiony, było powtórzenie potępienia Lindnera za storpedowanie rządu.
Zdeterminowani, by ponieść sromotną porażkę
Ale podczas gdy „zachowywanie się po ludzku” jest wyzwaniem dla Scholza, to tylko część problemu. Znacznie ważniejsza jest niezdolność rządu do ożywienia gospodarki. Kiedy trzy partie — SPD, Zieloni i Wolni Demokraci Lindnera — po raz pierwszy spotkały się, aby utworzyć koalicję w grudniu 2021 r., ich priorytetem stała się modernizacja i cyfryzacja niemieckiego przemysłu. Jednak ich misja została cofnięta, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę.
W tamtym czasie początkowa reakcja Scholza, jego osławione przemówienie „Zeitenwende” (punkt zwrotny), została słusznie pochwalona. Ale popełnił błąd, nie zatrzymując się w tym miejscu. Wraz ze wzrostem popularności Scholz mógł dążyć do zmiany całego podejścia Niemiec do obrony, a tym samym przewodniczyć radykalnemu reformatorskiemu rządowi. Zamiast tego uciekł się do strategii rozgrywania dzień po dniu każdego ze swoich partnerów koalicyjnych przeciwko drugiemu.
W rzeczywistości jedynym ministrem SPD, który wykazał się odwagą i podjął ryzyko, był Pistorius. Może wydawać się zaskakujące, że cieszy się on niezmienną popularnością, mimo że otwarcie wzywał do większego wsparcia dla Ukrainy w kraju tradycyjnie postrzeganym jako niechętny użyciu twardej siły. Byłby o wiele bardziej przekonującym kandydatem na kanclerza — i on o tym wie. Scholz też to wie.
A jednak partia wydaje się być zdeterminowana, by ponieść sromotną porażkę. Być może jest to terapia szokowa, której potrzebują Niemcy. W miarę jak ta przedłużająca się kampania wyborcza zaciekle się rozkręca, bez wątpienia będzie wiele zwrotów akcji.