O fotel prezydenta Rumunii ubiega się aż 14 kandydatów. Na prowadzeniu jest centrolewicowy premier Marcel Ciolacu, a zaraz za nim plasuje się George Simion ze skrajnie prawicowego Sojuszu na Rzecz Jedności Rumunów (AUR), który zajmuje drugie miejsce w sondażach.
Pomimo historii afer korupcyjnych Rumunia od dawna uznawana jest za wiarygodnego sojusznika NATO w Europie Wschodniej i kraj, który gra według unijnych zasad. Tym wyróżnia się na tle innych krajów w regionie, takich jak Węgry, Słowacja i Bułgaria, które nieustannie budzą obawy dotyczące praworządności i zwrócenia się w stronę Rosji.
Simion oznacza zwrot Rumunii w prawo
Simion obiecał zająć w Brukseli bardziej asertywne stanowisko i bronić interesów narodowych Rumunii, nawet jeśli oznacza to lekceważenie prawa UE. Jeśli zostanie wybrany, dołączy do rosnącej grupy prawicowych przywódców w bloku. Szef AUR powiedział, że wzorami do naśladowania są dla niego amerykański Donald Trump, włoska Giorgia Meloni i polski Jarosław Kaczyński. Jednocześnie podkreślił, że „chce pokoju na Ukrainie jak Trump”.
Pod rządami skrajnie prawicowego kandydata stosunki Rumunii z Ukrainą i Mołdawią mogą się znacznie pogorszyć, gdyż Simion ma obecnie zakaz wjazdu do obu krajów. Kijów zablokował Simiona ze względu na jego „systematyczne działania antyukraińskie”. Jednak on sam twierdzi, że powodem zakazu jest jego „prorumuńska działalność”.
Jego zwycięstwo oznaczałoby przesunięcie kraju w prawo, z kolei zwycięstwo jakiegokolwiek innego kandydata wskazywałoby na kontynuację obecnej rumuńskiej polityki zagranicznej.